Miesięczne archiwum: maj 2013

Certyfikowany wyrób kotłopodobny

Każdy niemal producent kotłów węglowych podaje podobne informacje o swoich wyrobach: sprawność powyżej 80%, kocioł ekologiczny, energooszczędny. Do tego garść certyfikatów i nagród. Ale czy to ma jakieś znaczenie przy decyzji o zakupie danego modelu?

Obserwując nasz ranking kotłów węglowych można zauważyć, że certyfikaty i nagrody nie mówią wiele nawet o ich nieraz marnej konstrukcji a już na pewno o codziennej, użytkowej jakości kotła. Rynek kotłów węglowych jest bowiem podobny do dżungli pełnej ludożerców, rosnącej na polu minowym, w której stale panuje noc. A pośrodku tej dżungli – klient, wyposażony tylko w kompas, różowe okulary i dzidę z pręta zbrojeniowego, którą ledwo jest w stanie unieść.

Norma to brak norm

Nie potrzeba wiele, aby produkować stalowe kotły węglowe. W zasadzie o ile umiesz dobrze spawać i dysponujesz warsztatem, jesteś w stanie wyprodukować skrzynię na węgiel. I jeśli tylko ktoś to kupi – biznes będzie prosperował. Grunt, żeby wyrób nie rozsypał się po roku sam z siebie i nikogo nie zabił. Nie musisz przejmować się, czy kocioł dobrze działa.

Tak, tego naprawdę nikt nie sprawdza! Wystarczy, że zespawasz skrzynię na węgiel, która przejdzie obowiązkowe badania atestacyjne – i już. Wystarczy, że będą chętni na jej zakup. To nie problem – obwieszasz ją diodami, dodajesz elektronikę, malujesz w gustowne kolory. I sprzedajesz na pniu.

Schody zaczynają się dopiero, gdybyś chciał, aby twój wyrób miał jakieś certyfikaty ekologiczne – czyli kwalifikował się na dotacje do modernizacji instalacji grzewczych oferowane przez gminy. Wtedy kocioł przynajmniej na pełnej mocy musi osiągać przyzwoite wyniki czystości spalania. I tu już przydałaby się wiedza z zakresu chemii i fizyki spalania węgla, a na wyposażeniu warsztatu wypadałoby mieć sprzęt do analizy składu spalin – koszt min. kilku tysięcy złotych.

Problem w tym, że ani badania atestacyjne, ani te proekologiczne nie mówią nic o tym, czy i jak kocioł będzie działał na co dzień. A to jest rzecz, na której normalnemu człowiekowi zależałoby najbardziej. O tym mówią badania eksploatacyjne, ale jako że są nieobowiązkowe, a co gorsza ujawniłyby przykrą prawdę o wadach kotłów (np. tutaj opisany brak 20kW mocy w kotle 50kW), stąd producenci nie są chętni do ich zlecania.

Różne punkty siedzenia

Z jednej strony mamy producenta. On zwykle patrzy na swoje dzieło jako spawacz: ilość materiału, grubość blach, spawy itd. Dla niego kocioł to blaszana skrzynka. Po co miałby się zajmować spalaniem węgla albo mieć do dyspozycji fachowca w tej dziedzinie? Wrzuca się węgiel, podpala i jazda – to proste. Na pewno to spore uogólnienie, ale wielu producentów swoimi produktami właśnie takie wrażenie sprawia.

Z drugiej strony są instytuty wykonujące badania kotłów atestacyjne – te obowiązkowe bądź korzystne dla producenta (bezpieczeństwo ekologiczne). Tam dla odmiany kładziony jest nacisk na parametry pracy kotła. Bada się szczelność kotła, osiąganą moc, sprawność, skład spalin itd. Jest tylko jeden problem: to się dzieje w sterylnych warunkach laboratoryjnych. Nowy czyściutki kocioł, dobre paliwo, specjalna instalacja do odbioru spalin i ciepła. Praca na pełnej mocy.
Jak sprawuje się kocioł w realnym świecie, można by się dowiedzieć z badań eksploatacyjnych, ale te demaskują słabe punkty kotła i dlatego producentom nie zależy na ich zlecaniu.

Z trzeciej strony – klient, który zwykle nie wie nic o budowie i eksploatacji kotłów. Kupi to, co podsunie mu producent czy sprzedawca. We wszystko uwierzy, zwłaszcza gdy jest elektryka i diody, bo to znaczy, że nowoczesne. Zwątpienie przychodzi dopiero po pewnym czasie użytkowania kotła. Bo jak to możliwe, że poprzedni stary grat spalał mniej, nie kopcił na kotłownię i nie produkował tyle sadzy? Pewnie wina klienta, że nie umie palić. Albo zły opał. Zły komin. Pogoda nie taka. Producent na liście podejrzanych znajduje się na końcu.

Certyfikaty i nagrody branżowe

Jeśli jedni producenci z danej branży oceniają innych producentów z tej samej branży, to można mieć podejrzenie o istnienie koła wzajemnej adoracji. I takie też można odnieść wrażenie patrząc na stronę firmy (przykładowo) Kamen:

Kamen - nagrodyJest informacja o nagrodzie. Za co? Za kotły. Ale za co konkretnie – za ich jakość zespawania, za kolor i kształt, czy za sprawność i poprawność konstrukcji? Nie wiadomo. Ale firma szczyci się nagrodą jako gwarancją jakości.

Podobna historia dotyczy certyfikatów ekologicznych. Czy faktycznie kocioł spełniający te normy można nazywać ekologicznym? Gdyby zapytać ekologów i ekologów, zapewne dyskusja miałaby potencjał do użycia rękoczynów. Ale nie o tym teraz mowa. Co nam taki certyfikat mówi?

Certyfikat mówi tyle, że dany kocioł w warunkach laboratoryjnych, przy pracy na 92-108% mocy uzyskał taką i taką sprawność oraz podane parametry składu spalin. Co to znaczy? Że konstrukcja kotła jest poprawna i w pewnym zakresie mocy (~100%) potrafi on pracować tak jak powinien.

To ważne dla producentów – bo zwiększa im zbyt. Ludzie kupią ich wyroby w ramach gminnych dotacji do ekologicznych źródeł energii. Ale zwykłemu palaczowi nie mówi to NIC i nie daje żadnej gwarancji co do jakości kotła. Bo na 100% mocy swojego kotła będzie on używał kilka dni w roku jeśli zima będzie sroga.

Resztę sezonu grzewczego przeturla się na góra 60% mocy. A wtedy parametry pracy kotła siłą rzeczy są gorsze. Nie mówiąc o pracy na mocy minimalnej. To są sprawy, o których producent niechętnie informuje, bo wtedy wszystkie wady kotła wychodzą jak na dłoni i dlatego badania eksploatacyjne kotłów są praktycznie niespotykane na liście zalet w folderach produktów. Zamiast tego mamy enigmatyczną ekonomiczność, ekologię, wysoką sprawność…

Jak nie dać się zjeść

Nielichym wyzwaniem jest zakup dobrego kotła węglowego. Nawet klient z odrobiną wiedzy niewiele jest w stanie dowiedzieć się z informacji podawanych przez producentów. Te są czasem niepełne, nieaktualne, naciągane lub czysto laboratoryjne. Między bajki można włożyć podawane wartości sprawności i spalania węgla. Nawet polecane moce kotłów w stosunku do ogrzewanego metrażu są zbyt duże na dzisiejsze czasy, ale to osobna historia opisana w innym artykule. Czasem zamiast informacji powieszono zdjęcie półnagiej i/lub uśmiechniętej kobiety.

Czym się kierować? Najważniejsza sprawa w kotle węglowym to względna poprawność konstrukcji. To najczęściej można sprawdzić na publikowanych przez producentów przekrojach konstrukcji i z góry odrzucić kiepskie wyroby. Do tego dążymy w rankingu kotłów. O tym możesz przeczytać w całym poradniku zakupowym. Tyle można zrobić bez możliwości osobistego przetestowania każdego z kotłów z osobna.

W pewnym stopniu warto się kierować opiniami użytkowników. Trzeba brać poprawkę na to, że każdy ma inny budynek, inny opał etc. a niektórzy faktycznie nie potrafią palić, ale najpoważniejsze wady kotła uda im się wyłapać. Reszta to już ryzyko, którego nie da się uniknąć. To takie testy eksploatacyjne za pieniądze klientów.

Ale ostateczny test i tak przeprowadzisz u siebie w domu, na swój koszt.