Przez ostatnie pół roku przeprowadziliśmy (my – ekipa z Wrocławia) kilkanaście pokazów czystszego palenia – od Bielska-Białej po Gdynię, w styczniowym mrozie i w czerwcowym upale. Można już spisać nieco doświadczeń: jak to się kręci, co to daje i czy warto było.
Działo się
Miniony sezon grzewczy był rekordowy pod względem liczby pokazów palenia. W znakomitej większości wypraw towarzyszył mi ob. Marcin Waincetel ze swym nieocenionym wsparciem logistycznym, moralnym i fotoreporterskim (większość tutejszych zdjęć jest jego autorstwa).
Prócz nas działała ekipa z Rybnika, ekipa w Nowym Targu, Straż Miejska w Mikołowie, Straż Miejska w Kielcach – tu bynajmniej lista się nie kończy, bo na pewno zapomniałem lub nie wiem o różnych niezależnych działaniach.
Ta zima była też nietypowa z powodu niespotykanego dotąd medialnego napompowania tematu smogu. Mieliśmy w związku z tym przez kilka dni lawinę zapytań, która szybko stopniała, ale za to poważne propozycje pojawiły się wiosną i stąd było tych kilka wyjazdów w kwietniu i czerwcu.
Jak ludzie reagują
Jeśli myślisz, że pierwsze i najgorsze, co może się stać, gdy odpalisz kopcący węglowy piecyk na imprezie pełnej rodzin z dziećmi w upalny czerwcowy dzień, to mniej lub bardziej subtelne prośby o zaprzestanie kopcenia… to się mylisz. Najgorzej, gdy smród nikogo nie rusza – a tak też się zdarza.
Zadymienie nie jest przyjemną częścią naszej pracy, ale jest konieczne. Łatwiej byłoby jeździć z jednym piecem rozpalanym od góry, który nie dymiłby prawie wcale. Tylko że wtedy nikt by się tym nie zainteresował (bo zwyczajnie nie rzucałby się w oczy) a bezdymne spalanie można by łatwo przypisać jakiemuś specjalnemu węglowi. Natomiast gdy rozpalamy na oczach publiczności dwa identyczne piece identycznym węglem lecz różnymi metodami a efekty są różne jak dzień i noc – nadal może trudno w to uwierzyć, gdy pierwszy raz widzi się węgiel spalany bez dymu, ale wszystko widać jak na dłoni.
Zainteresowanie budzą też same piece „kozy”. To przez sentyment – mnóstwo ludzi ogrzewało tak dawniej swoje domy albo namiot na poligonie. Jest to motyw, by podejść do naszego stoiska jeszcze zanim cokolwiek podpalimy.
Gdy chodzi o samo palenie od góry, wciąż dla większości ludzi jest totalną nowością. Zawsze jest chociaż jeden ktoś, kogo naprawdę zatka ten widok, gdy ten sam węgiel jednocześnie srogo kopci i pali się czysto jak nie-węgiel. Takie osoby nie mogą się nadziwić, że przez tyle lat nikt im tak prostej rzeczy nie powiedział.
Coraz więcej bywa ludzi, którzy już słyszeli o paleniu od góry – od rodziny, sąsiada, z telewizji, z instrukcji obsługi swojego kotła, z innego lub poprzedniego pokazu w tej samej miejscowości. Część próbowała i tak pali, części coś nie przypasowało, innych to w ogóle nie ruszyło, bo nie załapali o co tu naprawdę chodzi i dopiero ujrzenie na żywo efektów przekonuje ich, że warto spróbować.
Zdarzają się też osoby, które palą tak „od zawsze” czyli 20-30 lat i dla nich to żadna nowość. Część paliła tak tylko w piecach na trociny i „kozach” nigdy nie myśląc, dlaczego w domowym kotle robi się to inaczej.
Sporadycznie bywają i tacy, którzy wiedzą lepiej a jeśli akurat to, co naocznie zobaczą, kłóci się z ich pojęciem o paleniu, to po wygłoszeniu swoich racji oddalają się w poczuciu wyższości. Ale to skrajne i pojedyncze przypadki. Ze znakomitą większością ludzi można porozmawiać na poziomie nawet jeśli nie we wszystkim się zgadzamy.
Wbrew pozorom nie tylko palący węglem i drewnem mogą coś wynieść z takiego pokazu. Ogrzewani gazem lub z ciepłowni „blokersi” też mają w otoczeniu kogoś z rodziny, sąsiada czy znajomych, którzy ćwiczą się w kotłowni. Gdy dowiadują, że jest możliwe spalanie węgla i drewna bez dymu, całkiem możliwe, że przekażą tę wiedzę dalej zamiast tylko uporczywie wydzwaniać na Straż Miejską i kląć zza firanki kiedy w jedynym domku koło ich bloków akurat jest rozpalane.
Najczęstsze pytania na pokazach
Prócz pytań o samą technikę palenia, niezależnie od miejsca często powtarzają się też inne, których początkowo byśmy się nie spodziewali:
- Po ile te piece?
- Co panowie sprzedajecie – węgiel, piece, podpałkę?
- Czy będzie kiełbasa pieczona?
Akurat ta ostatnia opcja rozdawnictwa żywności przysporzyła by nam zainteresowania. Niestety rzecz mogłaby się rozbić o sanepid.
Da się poprawić kulturę palenia
Ile to razy słyszę, że ludzie i tak będą palić co chcą i jak chcą, że nic się nie da zmienić, bo przecież każdy Polak to cham, gbur i prostak. Jeszcze psem poszczuje jak mu powiem, żeby przestał kopcić!
Nasze doświadczenie pokazuje, że nie brakuje ludzi żywo zainteresowanych tańszym i czystszym paleniem – tylko najpierw muszą się dowiedzieć, że coś takiego jest możliwe! A to nie jest proste, bo co innego się do człowieka mówi a co innego on słyszy. Skoro jedynym znanym sposobem palenia jest kopcenie i powszechnie uważa się to za tanie ogrzewanie, to wszelki atak na kopcenie rodzi opór lub agresję, bo to znaczy, że ktoś mnie chce zmusić do droższego ogrzewania czyli jemu będzie lepiej a mnie gorzej. Przełamać ten schemat myślenia nie zawsze będzie prosto i szybko, bo to jest podważanie podstawowego życiowego doświadczenia.
Zamiast ludzi okładać po głowach, dajemy przykład prawidłowego palenia i pokazujemy prostą drogę do oszczędności, przy okazji rozwiązując wiele problemów przeciętnej kotłowni. A więc po prostu podchodzimy do ludzi po ludzku, co znacznie zwiększa szanse na dogadanie się. Oczywiście zawsze będą tacy, którzy wiedzą lepiej jak palić i nie dotrze się do nich tak łatwo. Ale błędem byłoby skupianie się tylko na nich. Jest mnóstwo osób, które o wiele łatwiej się przekonają, po czym „zarażą” innych aż zaraz się okaże, że to uparcie kopcący jest dziwakiem w mniejszości pośród czysto palących.
Skąd się biorą pokazy?
Żaden z tych pokazów by się nie odbył, gdyby nie działanie zwykłych mieszkańców. Przeważnie to od nich rzecz się zaczyna. Zanoszą temat do gminy, do lokalnych działaczy społecznych, polityków, stowarzyszeń itp. Do skutku wiercą dziury we właściwych brzuchach i wracają drzwiami gdy wyrzucą ich oknem. Właśnie tak działa to całe społeczeństwo obywatelskie – gdzie od zwykłego człowieka wychodzą pomysły na zmiany w jego najbliższym otoczeniu.
Efekty?
Przez każdy pokaz przewija się kilkadziesiąt do kilkuset osób. Na frekwencję nie mamy wielkiego wpływu, możemy jedynie podpowiedzieć organizatorom na bazie doświadczenia: gdzie, kiedy i jak najlepiej jest się ustawić. Zazwyczaj lepiej jest lądować tam, gdzie ludzie już są z innego powodu, czyli np. na lokalnym targowisku czy podczas większej imprezy. Ale i na pokazach, na które mieszkańcy specjalnie muszą przyjść, frekwencja jest wysoka o ile tylko organizator przyłoży się do nagłośnienia sprawy w okolicy. Tak było na przykład w Nowej Rudzie, gdzie mimo marznącego deszczu w ciemny lutowy wieczór zainteresowani przepełnili szkolną salę lekcyjna (ok. 50 osób).
Niełatwo jest precyzyjnie zmierzyć skutki naszych działań, tj. powiedzieć ile osób po danej akcji zmieniło sposób palenia. Owszem, niektórzy przyjdą się pochwalić, ale to będzie mniejszy procent – większość ludzi nie chwali się nam gdy im to po prostu działa. Ale mówią innym: rodzinie, znajomym, sąsiadom – i dzięki temu wieść się niesie. Bo jakże, do stu piorunów, ma się nie nieść, kiedy człowiek oszczędza opał tonami?!
Zresztą tu nie chodzi wyłącznie o to, do ilu osób dotrze się od razu. Ważne, żeby ludziom chociaż obiło się o uszy, że kopcenie to nie jest norma tylko kosztowny błąd a każdy palacz ma kontrolę nad tym czy i jak bardzo kopci. Nawet jeśli teraz ta informacja nie zrobi na nich dostatecznego wrażenia, to być może odniesie skutek później, gdy usłyszą o tym z innych źródeł.
Kłody pod nogami i noże w plecach
Nasza działalność wywołuje też negatywne reakcje u tych, którym – w ich własnym mniemaniu – psujemy interesy. Kopią pod nami dołki i obsmarowują za plecami. Mało kto ma odwagę porozmawiać twarzą w twarz nawet jeśli nasze stoiska na danej imprezie dzieli 20 metrów. Mój produkt jest idealny, całą resztę zgnoić, bo jeszcze mi chleb odbiorą – taka bywa filozofia januszobiznesmenów, których pole działania jakoś zazębia się z naszym.
Nie od dziś szczerze wyśmiewam teorie o tym jak to lobby węglowe nas wymyśliło i sponsoruje, kiedy to „lobby węglowe” w najlepszym razie jest nam obojętne a często nas kąsa bardziej niż inne lobby. Jeśli rozstawiamy się akurat na jakiejś imprezie związanej z energetyką, to podchodzą do nas zainteresowani gazownicy, ciepłownicy, kominiarze, kominkarze, sprzedawcy fotowoltaiki – i z każdym da się porozmawiać ludzkim głosem.
Problem natomiast mają głównie kotlarze węglowi, którym się wydaje, że jak Kowalski nauczy się poprawnie palić w swoim starym kotle, to właśnie przez to nie kupi nowego kotła za 8-10 tysięcy – a nie dlatego, że kosztuje on cztery przeciętne polskie pensje (nie średnią tylko medianę: ~2,5 tys.) albo że paliwo do niego jest drogie i trudno dostępne.
Gości z alarmów smogowych miewamy najrzadziej, bo to są ludzie jak mało kto pewni, że palenie od góry działa – właśnie dlatego je zwalczają. Przypominam sobie tylko jedną taką wizytę we Wrocławiu, w której – jak się potem okazało – chodziło tylko o to, by nazbierać materiałów do oczerniania nas po mieście.
Za granicą się nie żrą nawzajem
Akcja antysmogowa „LuftAus” ze Szwajcarii to przykład kompleksowego i rozsądnego działania. Nie jest to grupka nawiedzonych, którzy postanowili powalczyć ze złym wunglem i tylko ten wycinek problemu smogu ich interesuje. Zimą uczą prawidłowo palić a latem poruszają problem smogu z ruchu samochodowego (ozon, tlenki azotu). Oraz wiele innych kwestii składających się na jakość powietrza, np. codzienne nawyki transportowe czy wybór farb na możliwie mało szkodliwych rozpuszczalnikach. U nas za smog dojeżdża się niemal wyłącznie domowe ogrzewanie. Alarmy smogowe z końcem sezonu grzewczego zapadają w sen letni do jesieni.
W krajach niemieckojęzycznych rozpalanie od góry jest szeroko promowane jako prawidłowa metoda palenia. Bo w istocie jedyną prawidłową metodą palenia jest palenie bez dymu – jakkolwiek się je osiągnie. Podpisują się pod tym władze kantonów/landów, gminy, naukowcy, lekarze, kominiarze, firmy związane z ogrzewaniem drewnem…
Zagraniczni producenci pieców na drewno jakoś nie obawiają się, że przez prawidłowe palenie spadnie im sprzedaż. Wręcz przeciwnie: są świadomi, że tylko czysto spalane drewno ma przyszłość.
Co robimy dalej
Na razie nie ma ustalonych dalszych terminów pokazów. Rysuje się opcja, że będziemy na początku sierpnia w Gdańsku, ale brak jeszcze szczegółów. Potem zapewne wysyp zapytań nastąpi na jesieni. To dobrze i niedobrze zarazem, bo moce przerobowe mamy ograniczone. Potrzeba więcej rąk do pracy!
Do prowadzenia pokazów nie potrzeba super umiejętności czy mega wiedzy. Wystarczy jako takie doświadczenie z własnej kotłowni, by potrafić wytłumaczyć drugiej osobie, o co tu chodzi. Trochę trzeba się też ubrudzić.
Na start potrzebny jest sprzęt (piecyki z osprzętem jakieś 500zł w porywach), transport i czas na działanie – ale też nie robi się tego za 0zł. My z założenia działamy non profit a więc czasem wyjdziemy na plus, gdzie indziej lecimy po kosztach, a to, co per saldo zostanie, „znika” w wymianie i naprawach sprzętów, reklamach na Facebooku czy innych celach związanych z tematem. Przeważnie w mniejszych miejscowościach budżet na akcję jest skromny, ale większość kosztu to dla nas dojazd. Im więcej byłoby lokalnych ekip zdolnych czasem wystawić się z piecami, tym więcej pokazów można by organizować mniejszym kosztem.
Ideałem byłoby gdyby rzecz nie ograniczała się do pojedynczych pokazów. W mieście czy gminie istniałaby instytucja, do której każdy może przyjść i dowie się, jak poprawnie palić, a może nawet zostanie poinstruowany w swojej kotłowni. Taką rolę mogłaby pełnić np. Straż Miejska/Gminna, OSP czy kominiarz – instytucje, które już są na miejscu (często nawet w samej kotłowni), mają autorytet i możliwość działania, ale nie wiedzą, że da się coś zrobić, gdy delikwent kopci, a nie ma za co wystawić mandatu. To już lokalnie działa – tam, gdzie trafiają się zapaleńcy, a powinno być standardem.
Stąd możliwe, że oprócz pokazów dla „cywili” uruchomimy szkolenia dla osób chętnych do działania w swojej okolicy czy też dla przedstawicieli w/w służb.