Za miesiąc w całej Polsce nie będzie można kupić miału węglowego do ogrzewania domu ale także np. szklarni i innych działalności, gdzie było to popularne paliwo. Zakaz dotyczy wszelkich kotłów poniżej 1MW mocy. Przejście na inny rodzaj węgla oznacza prawie dwukrotny wzrost kosztów. Jak to wpłynie na ceny warzyw i innych produktów wytwarzanych z użyciem dużych ilości ciepła, które dotąd dostarczał tani miał? A myślicie, że kogoś to obchodzi? Ważne, że zieloni wygrali bitwę z wonglem.
Skąd to się wzięło
Zakaz sprzedaży miałów dotyczy całej Polski. Nie jest to kolejna uchwała antysmogowa, która tylko zabraniała palenia, ale kupić można było. Nie – od lipca miału nie kupisz.
Jest to zarządzenie centralne, wprowadzone w 2018 roku wraz z normami jakości węgla. Przewidziano wówczas dwuletni okres przejściowy na sprzedaż miałów (nad czym zieloni mocno płakali że to nie natychmiast). Który to okres właśnie się kończy z dniem 30. czerwca 2020.
Od lipca kupić miał będą mogli kupić tylko właściciele instalacji o mocy ponad 1MW.
Jak bardzo zły jest ten miał
Zielona narracja – najczęściej niestety jedyny głos w sprawie węgla – od lat przedstawiała miał jako zło najgorsze, nawet jako „odpad”, w dodatku „toksyczny” – co jest oczywistą brednią, ale jeśli nikt inny nic innego nie mówi, to laik mimowolnie tak zacznie myśleć.
Rocznie zużywa się w Polsce ok. 7 mln ton miału, przy czym większość konsumują duże obiekty typu ogrodnictwo, szklarnie. W ogrzewaniu domów miał występuje w niewielkich ilościach.
Domowe kotły miałowe od zawsze były jednymi z czystszych – mimo że spalały gorszej jakości paliwo. Wynikało to stąd, że zostały poprawnie zaprojektowane i fabrycznie zastosowano w nich spalanie współprądowe. W przeciwieństwie do przeważającej do niedawna części rynku – kotłów, które były zaprojektowane do koksu a my pchaliśmy w nie węgiel i drewno, w dodatku w najgorszy możliwy sposób w nich paląc.
Podkreślam, że dotyczy to kotłów domowych. Nie musi to mieć pełnego przełożenia na kotły większych mocy, ogrzewające duże obiekty. Tam można znaleźć zarówno kotły stosunkowo małych mocy (czym większe, tym bardziej zautomatyzowane, bo kto będzie stal i szuflował?), bardzo podobne do domowych miałowców, jak i wielgachne instalacje, których nie powstydziłby się przemysł. Ale dalej obowiązuje ta sama zasada: to jakość spalania najbardziej decyduje o emisji zanieczyszczeń. Istnieją też kotły miałowe o mocach rzędu kilkuset kilowatów i parametrach pracy na poziomie 5. klasy. „Na poziomie” a nie „z certyfikatem” – gdyż 5. klasa dotyczy wyłącznie kotłów o mocy do 500kW.
Tak, wiem, inaczej bym śpiewał, gdybym miał za oknem po nawietrznej coś takiego:
Tylko że zakaz miałów tego problemu nie rozwiąże. Po przejściu z miału na groszek nie będzie istotnej zmiany w zapachu, smaku, kolorze i ilości wypluwanego syfu – bo nie zmieni się jakość spalania, która ma o wiele większy wpływ na emisję niż jakość paliwa. Bardzo istotnie zmienią się natomiast koszty ogrzewania, co odczujemy w cenach produktów wytwarzanych w takich małych i średnich gospodarstwach/przedsiębiorstwach przy zużyciu sporych ilości energii.
Nikomu to nie jest potrzebne
Mnie osobiście miał nie jest do niczego potrzebny. Przejmować się tym powinni ci, którzy mają w tym interes. Niestety lata siedzenia w temacie przekonały mnie, że ta branża nie ma instynktu samozachowawczego. Konsumenci wiedzą o wszystkim daleko po fakcie – każda uchwała antysmogowa albo zakaz palenia węglem zawsze spotka się gdzieś z wielkim zdziwieniem: ale jak to, kiedy, nic nie wiedzieliśmy, nikt nas nie pytał?!
O swoje nie próbują nawet walczyć ani kopalnie, ani nikt, kto z węgla żyje. Ja się kiedyś produkowałem podnosząc oczywiste fakty, ale spotykało się to albo z totalnym brakiem zainteresowania skądkolwiek, albo z pomyjami i obelgami. Zatem szkoda życia.
Fot. tytułowa: Kran Aladjev