Roczne archiwum: 2020

„Karny kopciuch” – medialny lincz na ludziach palących węglem

Uciążliwe kopcenie budzi uzasadnioną wściekłość, która przeradza się we frustrację, bo z jednej strony zostaliśmy do przesady nastraszeni szkodliwością dymu a z drugiej strony nie ma cudownego instant środka, który natychmiast wymaże z powierzchni planety kopcących sąsiadów (a przynajmniej ich „narzędzia zbrodni”). Dlatego od kilku lat mamy istny wysyp różnych grupek na Facebooku albo innych stron z mapkami, gdzie ludzie wrzucają zdjęcia i lokalizacje kopcących kominów i kiszą się we własnej żółci.

Akcja „Karny kopciuch” ma podobny cel, ale to coś więcej niż takie grupki – to akcja publicznego piętnowania i przymuszania do wymiany starych kotłów zainicjowana przez właścicieli grupy lokalnych portali informacyjnych, zatem ma znacznie większe zasięgi, wsparcie mediów i biznesu.

Niewielu się zastanawia, czy takie działania są legalne i moralne – czy faktycznie to użytkownik kopcącego kotła powinien zbierać baty? Zastanówmy się: czy w aferze VW kara się kierowców za to, że kupili oszukane przez VW auta? Nie – to VW jest karany za oszustwo. Tyle że VW oszukał – a producent kopcącego kotła zrobił wszystko zgodnie z normami sprzed kilku(nastu) lat, które po prostu akceptowały kopcenie. Milcząco akceptowało je również społeczeństwo, które dopiero kilka lat temu nagle odkryło, że domowe kominy dymią i wydaje się tym najszczerzej zaskoczone.

Zasady i efekty akcji „Karny kopciuch”

Akcja „Karny kopciuch” z nazwy jest analogiczna do znanej skądinąd akcji „Karny k… [męskie przyrodzenie]” która polegała na piętnowaniu nieprawidłowo parkujących samochodów poprzez naklejenie na aucie trudno usuwalnej naklejki „edukacyjnej”.

Przebieg akcji jest następujący:

  • ktoś zgłasza ostro kopcącego delikwenta do organizatorów
  • poprzez kancelarię prawną wysyłany jest liścik, w którym edukuje się delikwenta, że jest zły, truje i niech se weźmie dofinansowanie żeby przestać truć.
  • jeśli to nic nie daje – wysyłana jest kontrola Straży Miejskiej, gminnej lub pracowników gminy pod kątem ewentualnego spalania odpadów (która w ~90% przypadków niczego takiego nie wykazuje)
  • jeśli to nic nie daje – uruchamiany jest wniosek o wszczęcie postępowania administracyjnego w celu zmuszenia delikwenta do wymiany śmierdziela
  • oczekiwany efekt końcowy: delikwent pod przymusem wymienia stary kocioł na coś postępowego i przestaje kopcić.

Fragment strony karnykopciuch.pl

Jak ten scenariusz sprawdza się w praktyce? Póki co akcja dotarła do etapu wszczęcia postępowań administracyjnych w kilku przypadkach. Żadne z postępowań się jeszcze nie zakończyło – niektóre się jeszcze nie zaczęły. W jawnie antywęglowych miastach jak Rybnik nie było problemu z ich wszczęciem. Mniejsze miejscowości starają się wymigać choćby tylko z uwagi na koszty. O co w tym postępowaniu chodzi – to za chwilę.

Fragment strony karnykopciuch.pl

Inicjatorem akcji i jej wsparciem medialnym jest grupa medialna tuPolska skupiająca lokalne portale informacyjne. Za akcją „Karny kopciuch” stoi też m.in. Rybnicki Alarm Smogowy – znana od lat jedna z agresywniejszych bojówek antysmogowych w kraju. Partnerami są też m.in. firmy z branży postępowego ogrzewania.

Fragment strony karnykopciuch.pl

Czy wolno jemu kopcić?

Kotły, które kopcą jak mini-wulkan nawet przy zastosowaniu najlepszego paliwa i zachowaniu wszelkich prawideł obsługi, zostały wprowadzone na rynek zgodnie z ówczesnym prawem i ludzie używają ich zupełnie legalnie – przynajmniej do czasu wymiany przewidzianego uchwałami antysmogowymi.

Jest to rzecz szalenie istotna – ktoś, kto wściekle kopci, najczęściej nie łamie prawa. Owszem, jest uciążliwy dla otoczenia. Ale nie ma prawa, które by mu zabraniało. Jeśli to jest istotny problem, to władze pod naciskiem dużej grupy obywateli powinny takie prawo ustanowić – potem je egzekwować. Obywatele nie naciskają? Czyli widocznie problem nie jest dostatecznie palący. Tak działałoby demokratyczne państwo prawa, o którym tyle ostatnimi laty słyszymy.

Zaraz, zaraz, ale jakim sposobem te skrzynie do zadymiania otoczenia zostały wyprodukowane legalnie? To proste:

  • producent kotłów zbudował go takim, bo prawo mu na to pozwalało
  • laboratorium przebadało i podstemplowało certyfikat ekologiczny, bo kocioł spełniał ówczesne kryteria emisyjne dla takiego certyfikatu [gdzie sam certyfikat był tworem owego laboratorium, bo prawo nie narzucało podówczas norm emisyjnych lub było one tak luźne, że i krematorium by się załapało]
  • państwo polskie ustanowiło takie a nie inne prawo dopuszczające kopcące kotły, bo taki był wtedy rynek, etap rozwoju techniki etc. Również w motoryzacji zaostrzanie norm emisji było stopniowe – od EURO 1 po kolei a nie od razu EURO 6.

Zatem jak widać nikt w zasadzie nie jest winny temu, że kotły węglowe kopcą jak wściekłe. Nawet gdyby kogoś tu wskazać winnym, trudno będzie do niego fikać, bo jest duży i silny. Natomiast wyżyć się na sąsiedzie-użytkowniku kopcącego pudła jest łatwo i przyjemnie.

Te rzygające dymem pudła miały „certyfikaty ekologiczne”. Mało tego: ludzie dostawali na nie dotacje. Dziś nikt już nie chce o tym pamiętać.

Dobrze, ale czy jeśli osiedle jest regularnie zalewane gęstą chmurą dymu – czy to nie podpada pod jakieś inne przepisy niż tylko normy emisyjne dla domowych kotłów?

  • Owszem, istnieją ogólne przepisy na okazję wszelkich uciążliwości sąsiedzkich. Nazywa się to immisje – wszystko nieprzyjemne, co pochodzi od sąsiada. Można o tym poczytać w poradniku fundacji Frank Bold. Immisje mogą być powodem dla uruchomienia procesu cywilnego względem delikwenta je powodującego.
  • Akcja „Karny kopciuch” powołuje się na artykuły ustawy Prawo o ochronie środowiska, które teoretycznie dają możliwość wszczęcia postępowania administracyjnego, które finalnie mogłoby zmusić delikwenta pod groźbą kary do wymiany kotła.

Niestety nie ma tutaj choćby jednej przetartej i sprawdzonej drogi. Raczej są to próby „innowacyjnego” interpretowania wszelkich pokrewnych przepisów. Efekty są trudne do przewidzenia i pewnie w dużej mierze będą zależały od woli i nastawienia interpretujących.

  • W przypadku immisji trzeba udowodnić, że jest ona nadmierna. Np. gdyby ktoś w zabudowie willowej w mieście zaczął produkować na podwórku węgiel drzewny – byłaby to nadmierna immisja, gdyż nie jest to typowe, że taka produkcja odbywa się w gęstej zabudowie.
    Ale już ostre kopcenie zwykłym kotłem do ogrzewania budynku wydaje się mieć małe szanse na interpretację jako nadmierna immisja, gdyż takie kotły w ten sposób pracujące są rzeczą typową i powszechną.
  • Co do postępowania administracyjnego: delikwent zostanie poddany szeregowi kontroli (rzeczoznawcy, PSP, kominiarz) które zweryfikują, czy problem nie leży w nieprawidłowym użytkowaniu lub utrzymaniu kotłowni. Jeśli wszystko będzie w porządku i legalnie zakupiony kocioł spalając najlepszy węgiel nadal będzie rzygał dymem jak wulkan – prawdopodobnie powinno się skończyć na niczym.
    Ale nie jestem tego taki pewien – po części przez brak szczegółowej wiedzy prawnej, po części dlatego, że jeśli znajdą się sojusznicy w sprawie (np. gmina z antywęglowym nastawieniem), mogą wydać decyzję co do której wiedzą, że może być dość łatwo podważona – ale jest nikła szansa, że zwykły szary człowieczek osaczony przez urzędy będzie chciał i umiał się bronić – a jego przypadek będzie znakomitym straszakiem na innych.
    Gdyby nawet udało się zgodnie z prawem wydać decyzję przymuszającą delikwenta do wymiany kotła, ścieżka decyzji administracyjnej pozostanie mało uczęszczana, gdyż wiąże się z dużymi kosztami dla urzędu (czas, procedury, udział ekspertów).

Bardzo ciekawy jest ten wątek postępowania administracyjnego. Szczególnie, że w jego trakcie miałyby być przeprowadzane jakieś pomiary rzeczywistej emisji na wylocie komina – na co zdaje się nie ma żadnych przepisów i norm odnośnie budynków prywatnych.

Dlaczego uważam że akcja „Karny kopciuch” to medialny lincz?

Od zawsze uważałem takie publiczne piętnowanie ludzi za złą drogę. Złą w sensie: antyskuteczną i niesprawiedliwą w świetle tego, co powyżej wyłuszczyłem. W przypadku akcji „Karny kopciuch” pewne działania wydają się balansować na granicy prawa m.in. z następujących powodów:

  • Już na etapie zgłoszenia osoba figurująca jako „podejrzany” jest nazywana „trucicielem” – choć jest jedynie użytkownikiem urządzenia, które ktoś inny wyprodukował i ktoś inny pozwolił wprowadzić na rynek – i wciąż jeszcze pozwala używać.
  • Upublicznia się zdjęcie budynku, przez co pośrednio przynajmniej bliska okolica może poznać nawet dokładny adres i zidentyfikować właściciela.
  • Laik z tego przekazu może wysnuć wniosek, że „truciciel” narusza prawo – co wcale nie musi być prawdą (lub na danym etapie tego nie wiadomo). Ale niesmak pozostaje.

Gdyby rzecz się odbywała bez publicznego rozgłosu – nie miał bym nic przeciw. Byłoby to wykorzystanie prawem dostępnych środków. Natomiast nadawanie temu publicznego rozgłosu, napiętnowanie prawie konkretnych osób powoduje, że ludzi mogą spotkać niesprawiedliwe nieprzyjemności w najbliższej okolicy. Cel nie uświęca środków. Podobnie nadziana szpilkami kiełbasa nie jest dobrym rozwiązaniem problemu nadmiernie ujadającego psa sąsiada.

Akcja udana nawet jeśli się nie powiedzie

Sukces postępowania administracyjnego wcale nie musi być głównym celem akcji. Nawet jeśli finalnie okaże się, że nie da się zmusić nikogo do wymiany starego kotła, pośrednio akcja i tak przyniesie korzyści dla jej organizatorów:

  • Ludzie ogrzewający węglem a czytający lokalne media poczują się osaczeni i będą bardziej skorzy myśleć o wymianie ogrzewania, nawet jeśli akcja bezpośrednio ich nie dotknie.
  • Delikwent nachodzony przez kolejne kontrole może się na którymś etapie poddać dla świętego spokoju.
  • Firmom od postępowego ogrzewania wzrosną obroty.
  • Portale informacyjne zgarną większy ruch osób zainteresowanych tematem.