Idzie zima, robi się ciemno i szaro, a w powietrzu śmierdzi dymem z węgla i palonych śmieci. Tak bardzo do tego przywykliśmy, że dym i smród wydają się nam nieodłącznymi elementami polskiej zimy, tak naturalnymi i nieuniknionymi jak mróż i śnieg.
W niechlubnym rankingu europejskich miast o najbrudniejszym powietrzu pierwszą dziesiątkę okupuje aż sześć polskich miast, przy czym w czołówce nie jest wcale Śląsk, ale Kraków i Nowy Sącz.
Dlaczego tak jest? Nie przez sam fakt używania węgla do ogrzewania, lecz dlatego, że prawo oraz my wszyscy dajemy przyzwolenie, by kopcić węglem i truć śmieciami - a nikogo za to żadna kara nie spotka! Węgiel nie jest złym paliwem - ważne jest JAK się go spala, bo można to zrobić bez dymu i czysto, bez technologii z NASA.
Czy wiesz, że na rynku grzewczym w Polsce nie ma prawie żadnych norm? Że prawie każdy może wyprodukować piec węglowy, sprzedać go, a palić w nim można czymkolwiek i jakkolwiek? Polska jest pod tym względem zadymioną wyspą syfu na mapie Europy.
Biedakowi wolno truć?
Bieda może zmuszać człowieka do palenia węglem, ale nie może być wymówką dla kopcenia węglem - bo czyste palenie nim jest darmowe, osiągalne dla każdego.
W przepychankach w sprawie zakazu palenia węglem w Krakowie często pojawia się taki argument: zostawcie biedaków w spokoju, niech sobie kopcą, bo jak im zabierzemy węgiel, to umrą z zimna. Sami biedacy często pewni siebie mówią: a bo mnie nie stać na węgiel, to będę palić plastikami, starymi meblami i martwymi kotami i co mi zrobicie?
Czy bieda albo głód upoważaniają do kradzieży jedzenia? Nie. Więc bieda nie upoważnia też do trucia samych siebie i ludzi naokoło. Problemem ludzi broniących prawa do palenia węglem jest niewiedza - nie odróżniają palenia węglem od kopcenia węglem. Nie wiedzą, że można palić węglem i nie kopcić. A jeśli wiedzą, to myślą, że do tego potrzeba drogiego pieca, na którego biedaka nie stać. Tymczasem jest inaczej: można palić węglem niemal bez dymu i stać na to każdego, bo to nic nie kosztuje - wystarczy rozpalić od góry, zamiast od dołu.
Od ciebie zależy, czy pozwolisz się truć dymem z palonych śmieci czy choćby tylko węgla. Weź sprawy w swoje ręce - wydrukuj ulotkę i podrzuć sąsiadom albo powiedz w cztery oczy, że można palić taniej, wygodniej, a przy okazji czyściej. Każdy, kto potrafi myśleć i liczyć, będzie ci wdzięczny za taką dobrą informację.
W fabryce stalowych pudeł
Czytając zamieszczane tu artykuły zauważyłeś na pewno, że do spalania węgla nie wystarczy po prostu stalowa skrzynia podpięta do komina. Spalanie wymaga skrzyni o odpowiedniej konstrukcji - takiej, która została zaprojektowana z uwzględnieniem procesów rządzących spalaniem węgla.
Tymczasem większość rodzimych producentów kotłów węglowych to eksperci w swoim fachu - potrafią dobrze spawać, ale tylko tyle mają wspólnego z branżą kotłową. Nie mają zielonego pojęcia o spalaniu węgla, dlatego tworzą potworki, w których węgiel zdymia się, zamiast spalać czysto, a w instrukcjach obsługi nakazują palenie w sposób generujący dym i problemy.
Nie jest przypadkiem, że częstokroć w tej samej fabryce z jednej taśmy zjeżdżają kotły węglowe, a z drugiej - stalowe obudowy maszyn, betoniarki albo ogrodzenia.
Aby wyprodukować kocioł węglowy wystarczy być dobrym spawaczem. Do niedawna normy wydawania zezwoleń na wprowadzenie kotła do handlu wymuszały jedynie, by wyrób przeszedł próby bezpieczeństwa, tzn. czy wytrzymuje określone ciśnienie wody i nie zabije użytkownika przy byle okazji. Nie było żadnych obowiązkowych regulacji odnośnie czystości i efektywności spalania. Dziś istnieje już jedna obowiązkowa norma emisji (PN-EN 303-5:2012) z pięcioma klasami emisji: 1 (najgorsza) - 5 (najlepsza). Co lepsze kotły zasypowe są w stanie doskoczyć do klasy 3. Ale to wcale nie oznacza, że da się w nich spalać węgiel bezdymnie albo że nie da się w nich dymić, choćby użytkownik bardzo chciał.
Mimo to producenci chętnie nazywają swoje pudła na węgiel ekologicznymi. Reklamy kotłów aż ociekają tym frazesem. Aż dziw bierze, że jeszcze piekło nie pochłonęło klepaczy kotłów za takie oszustwa! Jak można nazwać ekologicznym pudło, w którym da się palić podstawowym paliwem i zgodnie z instrukcją w taki sposób, że z komina wali gęsty, gryzący dym?
Oczywiście możesz rozpalić od góry albo wprowadzić drobne przeróbki i pozbyć się tych problemów. Ale to jest chore! Czy wyobrażasz sobie, byś w nowiutkim samochodzie musiał wprowadzać jakieś drobne poprawki, by nim bezproblemowo jeździć?!
Certyfikat figowy
Dobra, powie ktoś, ale przecież jest coś takiego jak certyfikat na Znak Bezpieczeństwa Ekologicznego. To świadectwo wprowadzone przez Instytut Chemicznej Przeróbki Węgla w Zabrzu, mające nieco ucywilizować rynek kotłów w Polsce. Wydawane jest dla kotłów, które przejdą odpowiednie badania w Instytucie. Kryteria tych badań odpowiadają warunkom dla klasy 3 normy PN-EN 303-5:2012.
Producenci ustawiają się po nie w kolejce. Nie z chęci pokazania, że ich wyroby są dobre, ale dlatego, że w gminnych programach dopłat do ekologicznego ogrzewania finansuje się przeważnie kotły posiadające taki certyfikat.
Dobrze, że takie badania są prowadzone, ale to za mało. To świadectwo mówi tylko tyle, że dany kocioł w ogóle umie osiągnąć moc nominalną (to nie jest takie oczywiste) i że pracując na tej mocy spełnia dość luźne normy emisji. Dla użytkownika to żadna informacja - kocioł z takim certyfikatem nadal może kopcić i pożerać opał jak szalony.
Innowacja? Nie ma takiego miasta. Jest Inowrocław
Czy kupiłbyś dzisiaj Syrenkę, gdyby zaczęto je produkować w wersji znanej sprzed pół wieku? No właśnie. W dziedzinie kotłów węglowych postęp jest bliski zeru. Producenci mogą przez 40 lat klepać to samo, bo klient i tak kupi, byle było tanie. A ze strony państwa nie ma żadnych norm emisji wymuszających realny postęp.
Jak to, oburzy się ktoś, przecież mamy sterowniki elektroniczne, wentylatory, kotły retortowe!
Zgoda, kotły retortowe to faktyczny postęp. Pojawiły się w latach 90. właśnie jako próba ucywilizowania ogrzewania węglowego. Jest to zupełnie inna jakość palenia węglem - zarówno od strony ekologii jak i wygody - ale te kotły są za drogie dla przeciętnego Polaka. Kogo na nie stać, ten wygrał życie. Ale dla większości to rarytas poza zasięgiem portfela.
Jeśli komuś nie zależy tak bardzo na wygodzie jak na niskich kosztach ogrzewania, to wybiera pudło do dymienia za 1200zł z marketu budowlanego. Właśnie z powodu taniości stare kopciuchy górnego spalania są zastępowane nowymi kopciuchami. W tej konstrukcji typowe palenie kończy się niemożebnym syfem z komina i marnotrawstwem opału. Rozpalanie w tych kotłach od góry to znakomity sposób na poprawę sytuacji, ale jest to tylko proteza i wiedza tajemna - w instrukcji zwykle opisane jest palenie od dołu, dające dym i syf, a nie ciepło.
Sterowniki i wentylatory w kotle zasypowym to wielka pomyłka. Tam nie ma czym sterować ani po co dmuchać. Proces ten rządzi się swoimi prawami i wystarczy mu nie przeszkadzać, aby działał optymalnie. Tyle że charakteryzuje go duża bezwładność, zaś tfurcy sterowników umyślili sobie, że dmuchając wentylatorem mogą przyspieszyć spalanie węgla kiedy chcą, albo odciąć powietrze w dowolnym momencie i wygasić bezkarnie gorącą hałdę węgla kiedy akurat ciepła nie potrzeba. Nic z tego. To niemożliwe, a walka z naturą skutkuje efektami ubocznymi - po prostu syfem z komina. Stąd właśnie takie piece dymią nieraz gorzej od starych, utylizują bezlitośnie opał, a nie grzeją przy tym domu. Ale i tak się sprzedają, bo kto dziś kupi piec bez elektroniki, nawet jeśli jest bezużyteczna albo szkodliwa?
Państwo bez zębów
Producenci kotłów węglowych tkwią w czasach komuny tak technicznie jak i mentalnie. Często fabryka robi klientowi łaskę, że odpowie na zapytanie o aktualną cenę swoich wyrobów albo umieści dane techniczne, a nie tylko uśmiechnięte buźki z kupionych w internecie fotek na tle zdjęcia ich kotła. A jak coś się nie podoba, to zapraszamy do konkurencji.
Gdzie w tej sytuacji podziewa się państwo? To nie te czasy, gdy rząd w Warszawie dyktował, co i ile ma być wyprodukowane. Dziś rolą państwa powinno być śrubowanie norm emisji, nie tylko dla elektrowni, ale też wobec producentów i użytkowników kotłów węglowych. To wymusiłoby postęp technologiczny, tak jak dzieje się to w innych krajach i zmiotło z rynku producentów szaf na węgiel i ich prymitywne wyroby.
Niestety państwo unika jak ognia regulacji w tym segmencie rynku. Dlaczego? Czyżby nie były potrzebne? Są potrzebne. Ale byłyby kosztowne politycznie. Niezadowoleni byliby ludzie - wszak piec o lepszej konstrukcji kosztowałby ciut więcej, no a kto mi zabroni dymić z mojego komina?! - jak również producenci - dla nich oznaczałoby to konieczność inwestycji w ludzi i urządzenia oraz ciągłego rozwoju.
Chomąto unijne
Niestety europejskie normy emisji dla kotłów i czystości powietrza wciąż nie są u nas w pełni wdrożone. Jak zwykle w takich przypadkach zwlekamy ile się da, do czasu aż przyjdzie płacić olbrzymie kary (w przypadku nowego systemu zagospodarowania odpadami zwlekanie trwało ok. 10 lat).
Aktualną normą badań atestacyjnych kotłów jest norma PN-EN 303-5:2012, będąca wdrożeniem normy europejskiej. Wprowadza ona 5 klas emisji, przy czym dopuszczalne w jej obecnej wersji są tylko klasy 3-5.
Klasa 3 to przechowalnia kopciuchów. Załapie się do niej większość obecnie produkowanych kotłów, gdyż jej wymagania są niemal identyczne jak dla certyfikatu na Znak Bezpieczeństwa Ekologicznego. Kotłów węglowych mieszczących się w wymogach klas 4 i 5 aktualnie nie ma na rynku. Dopiero pojedyncze sztuki kotłów na pellet zahaczają o te wyższe klasy (np. firmy Kostrzewa).
Groszek nie zawsze eko
Nie jest tajemnicą, że rynek paliw węglowych to także Dzikie Pola. Parametrów węgla nikt nie kontroluje - kupując opał w zasadzie bierzesz go na ładne oczy sprzedawcy.
Wydawałoby się, że inaczej jest z ekogroszkiem, ale to tylko złudzenie. Początkowo ekogroszek był słuszną ideą - miał być paliwem do kotłów retortowych na bazie odpopielonego i odsiarczonego węgla o wysokiej wartości opałowej, niespiekającego. I z początku tak było, ale bardzo szybko rynek wyssał z polskich kopalń zasoby tego najlepszego węgla. Cena ekogroszku poszybowała w kosmos, a pod tą nazwą zaczęto sprzedawać wszystko - zwykły węgiel groszek, często spiekający i szlakujący (dlatego dziś nie sposób go kupić na składzie, a kiedyś był tańszy od orzecha), importowany pół-brunatny węgiel czeski, a nawet granulat z miału. To wszystko jest możliwe, ponieważ ekogroszek to wyłącznie nazwa handlowa, niezapewniająca żadnych parametrów paliwa - bo tych nikt nie kontroluje.
Jak radzi sobie świat
Ponarzekaliśmy na nasz kraj, a zobaczmy jak sobie radzą na świecie. Nie my jedni ogrzewamy się w większości paliwami stałymi. Mają one spory udział w rynku paliw w Europie czy USA. Ale tam ludzie i władze od dawna wiedzą, że wdychanie przez pół roku dymu z kominów skraca życie równie skutecznie jak palenie papierosów, a dym nie jest tylko sprawą estetyki otoczenia. Dlatego wprowadzane są odgórne normy emisji dla nowych kotłów i podejmowanych jest wiele zróżnicowanych działań dla stopniowej poprawy jakości powietrza.
Europa
Nie jest tajemnicą, że Europa Zachodnia podchodzi do ochrony środowiska w sposób wręcz pedantyczny z naszego punktu widzenia. Gdy my dopiero wprowadzamy segregację odpadów, Niemcy robią to już prawie 20 lat. Odnawialne źródła energii to codzienność - mini-elektrownie fotowoltaiczne na dachu co drugiej stodoły, farmy wiatrowe nikogo nie dziwią.
Podobnie jest z ogrzewaniem. Dotacje do ekologicznego ogrzewania przyznawane są tylko na faktycznie ekologiczne źródła ciepła - opalane biomasą, w klasie 4 lub 5 wg normy EN 303-5:2012. Mało tego - kocioł prócz badań atestacyjnych przechodzi badania po zainstalowaniu w domu klienta, by upewnić się, że parametry emisji zadeklarowane przez fabrykę zostaną osiągnięte w zestawieniu z tym konkretnym domem (przewymiarowanie kotła odpada). I tego też mało, bo co kilka lat badania emisji są powtarzane, by upewnić się, że kocioł nie jest wyeksploatowany do nieużywalności.
Szerokie zastosowanie węgla do ogrzewania jest polską specyfiką. W Europie węgiel jest obecny, ale nie na taką skalę i generalnie jest stopniowo wypierany przez drewno, pellety i gaz ziemny.
USA
W USA najtańszym źródłem ciepła jest drewno. Węgiel, zależnie od stanu, jest nieco droższy, a najczęściej jest to antracyt. Węgiel kamienny jest tam taką rzadkością, jak antracyt u nas. Używanych jest prawie 30 milionów pieców na drewno. Z uwagi na specyfikę tamtejszego klimatu i budownictwa są to proste piece wolnostojące instalowane w pokojach mieszkalnych.
W chłodniejszych rejonach używane są kotły na drewno. Ale kto rozsądny trzymałby kocioł w domu razem z całym tym syfem? Instaluje się je na zewnątrz...
Są to urządzenia prymitywne, często mocno przewymiarowane, a więc kopcą na potęgę. Zupełnie jak wiele kotłów w naszych domach.
Drewno wbrew pozorom nie jest czystszym paliwem od węgla - zarówno na poziomie składu chemicznego spalin (zawiera tylko nieco inne niekorzystne dla zdrowia substancje) jak i tego, co widać na wylocie z komina. Problem zadymienia w niektórych rejonach był na tyle poważny, że już 20-30 lat temu podjęto działania zmierzające do jego niwelacji.
Zaczęto od narzucenia norm emisji dla nowych pieców. Zmusiło to producentów do poszukiwania nowych, oszczędniejszych i czystszych konstrukcji. Tak powstały piece katalityczne. Zastosowano w nich katalizator podobny do montowanego w autach. To filtr pokryty metalami szlachetnymi. Umieszczony jest na drodze spalin do komina i umożliwia obniżenie temperatury ich zapłonu, dopalenie gazów z drewna, a tym samym wydatne ograniczenie dymienia.
Pozornie taki katalizator to dobre rozwiązanie. Ale nie do końca, gdyż ma on ograniczoną żywotność i drastycznie podnosi cenę pieca - do ok. 2500 dolarów. Dlatego piece bez katalizatorów nie zostały całkowicie wyparte.
Piece aktualnie sprzedawane muszą posiadać certyfikat EPA (Environmental Protection Agency, odpowiednik naszego Ministerstwa Środowiska) potwierdzający ich poziom emisji i sprawność. Stare piece bez certyfikatu mogą wylądować tylko na złomie, nie można ich odsprzedać, ale póki co wolno jeszcze ich używać.
EPA prowadzi także edukację w zakresie prawidłowego palenia w piecach na drewno BURN WISE - Learn before you burn (Pal mądrze - naucz się palić zanim rozpalisz). Tak prosta sprawa, a u nas jeszcze nikt na to nie wpadł, by nauczyć ludzi palić w piecach.
Jak w praktyce wygląda codzienne palenie? Dozwolone jest "lekkie" dymienie przez góra kwadrans w ciągu godziny. Lekkie dymienie oznacza 20% nieprzejrzystości dymu, czyli dym musi być dość rzadki. Podniosły się głosy, że trudno to zmierzyć, a zresztą większość ludzi pali gdy jest ciemno. Obecnie więc często wdraża się politykę zupełnego braku dymu. W dobrym piecu na drewno to żaden problem.
W rejonach najbardziej zanieczyszczonych jak np. okolie Seattle wprowadza się okresowe zakazy palenia w momentach przekroczenia norm zanieczyszczeń. Stopień pierwszy zakazu oznacza, że nie wolno palić w starych niecertyfikowanych piecach ani rozpalać ognisk czy grilli. Stopień drugi oznacza całkowity zakaz palenia czegokolwiek, chyba że jest akurat mróz, a nie masz innego źródła ciepła - wtedy możesz palić, ale nie możesz dymić. Inaczej grozi mandacik 1000$. Nie pomogą krzyki i płacze, że mój kominek to prawie nie dymi, a ja chciałem sobie tylko ogień popodziwiać w salonie.
Polska będzie kiedyś bez dymu
Czeski producent dobrych kotłów Atmos zamieścił artykuł pod optymistycznym tytułem Czechy będą kiedyś bez dymu. A co z Polską? Czy dożyjemy zimy bez smrodu węgla i palonych śmieci? Tak, ale pytanie jakim kosztem? Normy unijne jakości powietrza prędzej czy później nas dopadną, a za ich niespełnianie przyjdzie zabulić drożej niż za działania ograniczające zadymienie.
Rozwiązaniem problemu jest czyste palenie w tych piecach, które mamy oraz wprowadzanie tanich i prostych kotłów węglowych o niskiej emisji. Niestety póki co producenci nie idą tą drogą, bo bardziej opłaca się klepać tanie i proste pudła do dymienia albo drogie i napchane elektroniką kotły automatyczne. Może obudzą się dopiero, gdy pojawi się Polski Alarm Smogowy, ale to będzie już za późno.