Miesięczne archiwum: listopad 2013

10 tysięcy w kieszeni

Prawdziwy Polak zna się podobno na wszystkim. Nie, nie chodzi wcale o to, by wszystko robić samemu i za grosz nie ufać fachowcom. Skądże. Ale czasem opłaca się mieć minimalną więdzę z dziedziny, w którą zamierza się zainwestować.

Wiedza zebrana na tej stronie na pewno pomogła wielu osobom w mniejszym czy większym stopniu. Niektórzy czasem prześlą swoją historię sukcesu. Bywa, że oszczędności z tytułu zdobytej wiedzy sięgają grubych tysięcy.

Mam nadzieję iż moje traumatyczne doświadczenia i szczęśliwy koniec przygody z ogrzewaniem pomogą choć jednej istocie.

Jakieś siedem lat temu zakupiłem pawilon handlowy o powierzchni ok. 85m. z 1973 roku. Piękna piwnica z wydzieloną kotłownią oraz parter handlowy ok. 60m. Odziedziczyłem również instalację CO – masywne rury, grzejniki (pod witryną) jeszcze takie ożebrowane tuby. Pawilon parterowy nie ocieplony okna tył i bok – podwójne, ale drzwi i witryny ok.3x3m razy dwa – pojedyncze.
Piecyk ok. 1,5 m wysokości z trzema rurami w poziomie (bez markowy, nie ocieplony). Moim skromnym zdaniem instalacja 40 lat temu wykonana perfekcyjnie (grawitacyjna). I tak szczęśliwy paliłem ok. 5-6 ton w sezon siedząc po ok. 3-4 godz dziennie w kotłowni (lubiłem patrzeć na ogień).

Pierwsze problemy zaczeły się pod koniec sezonu grzewczego 2012/13. Problemy z rozpaleniem (cała piwnica w gęstym dymie, bo pomagałem sobie w rozpaleniu suszarką do włosów). Węgiel – nie znam gatunku, ale całe lata kupuję od jednego dostawcy i zawsze był OK.
Ale największa katastrofa to siwy gęsty dym. Oczywiście olewałem to – grunt że mam ciepło.
Jednak jak zawitała straż miejska z prośbą, abym pokazał czym palę, to mnie troszkę otrzeźwiło. Oczywiście co do interwencji SM nie mam najmniejszych pretensji – byli uprzejmi i stwierdzili, że ta wizyta jest w związku ze skargą sąsiada na gryzący dym. Oczywiście po oględzinach kotłowni i paliwa jakiego używam spisano protokół i sprawa się zakończyła. Ale już byłem zaniepokojony.

Dalej to już lato i problemy z paleniem odeszły na bok. Aż do pierwszego rozpalenia jesienią. Aura w październiku i początku listopad była na tyle przychylna, że wystarczył piecyk elektryczny. 7. listopada rozpalam w piecu i co widzę?! Mgiełka wody na palenisko prosto z uszczelnień otulających dzwiczki górne.
OK, wezwę fachowca, zaspawa i po sprawie. Tak zrobiłem. Majster zawitał, spuścił wodę ok. 120l, pomlaskał, ale zaspawał. Miało być cacy. Już drugiego dnia piec ciekł z innego miejsca, ale za to ciurkiem. Znów 120l do kanalizacji i następne 200zł za spawanie. Miało być dobrze. ALE NIE BYŁO Syczenie w palenisku oznaczało wodę. Już nie wytrzymałem. Za oknami coraz zimniej a ja z ręką w nocniku.

Oczywiści pierwsze kroki do marketu za tanim piecykiem. To co tam usłyszałem od niby fachowców (teraz to już wiem czytając forum Muratora, że to totalna ściema) PIEC MIN. 23KW, „panie, bez wymiany instalacji się nie obejdzie. Sam pan możesz bezpieczniki wymieniać, a nie piec„. Totalnie zdołowany wydzwoniłem firmę z kilkuletnim doświadczenie , aby wykonała kosztorys prac. I wykonała kosztorys na ponad 12 000zł. Wszystko do wymiany, piec 23KW. Oczywiście dodatkowe koszty ocieplenia i wymiany witryn i drzwi.

Już miałem się poddać, ale ten piec nie dawał mi spokoju. I myśli: ok, wymienię instalację, skoro muszę, ale czy to cokolwiek polepszy, czy sąsiad nie będzie się znów skarżyć do SM.

I tak wpadłem na stronę „Czyste ogrzewanie”. Od strony do strony, odwołałem monterów. Czytam, autor niegłupio pisze. Raz kozie śmierć. Na próbę kupiłem używany piec Ogniwo 8kW z 2005r. i postanowiłem sam to zmontować. Niby trzy rurki, ale mi to zajęło tydzień.

Koszt zakupu używanego pieca plus materiał do dostosowania starej instalacji CO do pieca ok. 1000zł. Robocizna to tydzień własnego dłubania po ok. 5 godzin dziennie, plus kilka godzin lektury.

Może choć jedna osoba przerażona widmem potężnych kosztów związanych z wymianą całej instalacji CO zasięgnie w porę wiedzy i zacznie zadawać celne pytania monterom. W moim skromnym przypadku skończyło się tym, że fachowcy obrażeni musieli opuścić pole walki. Oczywiście proszę o wyrozumiałość – nie uważam się za żadnego fachowca. Jestem przekonany, że wiedza monterów zajmujących się instalatorstwem zawodowo jest ogromna i na pewno nie dorastam im do pięt, mimo iż forum od kilku tygodni studiuje z zapartym tchem.

Ale nie zawsze proponowane przez nich rozwiązania są najkorzystniejsze dla klienta. Z jednego z artykułów na stronie „Czyste ogrzewanie” utkwiło mi jedno zdanie: „jeśli zepsuła ci się stara instalacja to ją napraw” – czy coś w tym stylu.
Panowie monterzy nawet nie brali pod uwagę takiej opcji. Słyszałem, że to instalacja jeszcze za PRL to nie ma prawa działać poprawnie, oszczędnie i nie dymić. A jednak.

I tu muszę się pochwalić: już piąty dzień palę od góry, a dziś naprawdę uzyskałem świetny wynik. Załadowałem ok. 20kg węgla pod same drzwiczki ok. 8. rano. Temperatura wzrastała na piecu powolutku. Ok. 10. temperatura na piecu było ok. 70st. Dokręciłem lufciki na mój mały palec od lewej ręki, góra zamknięta całkowicie. Do pieca jednak jeszcze kontrolnie chodzę raz na godzinę, ale nic nie ruszam ani nie otwieram. Do godz 17. temperatura na piecu nadal 62st.!!! Godz. 19: 45-47st. czyli powolutku spada. Ale w lokalu cieplutko!!!.

Reasumując zakładając początek grzania o godz 9.30 (kaloryfery są już wtedy cieplutkie, piec ok. 45st.) i stygnięcie pieca o godz 19. tem, pieca też 45st. – to daje niemal 10 godzin palenia! Z komina przez ok. godzinę przy rozruchu wydobywa się dymek – podkreślam: DYMEK nie DYM – a po rozgrzaniu coś tam wylatuje, może para (sam nie wiem, ale ciężko to dostrzec). Widać, że ciepłe, bo powietrze „faluje” ale jest prawie przezroczyste. I oto mi chodziło.