Pomysł rozpalania węgla czy drewna od góry ma wielu ojców w różnych częściach świata i w różnych czasach jest „odkrywany na nowo”. Okazuje się, że od dekady metoda ta jest promowana na szeroką skalę w RPA jako najtańszy sposób zmniejszenia zadymienia w biedniejszych skupiskach ludzkich, a tym samym poprawy zdrowia ludności. Z korzyścią dla ludzi, a nie przeciw nim.
Rozpalajcie metodą babci
Metoda rozpalania od góry znana jest w RPA pod nazwą „Basa njengo Magogo„, co w języku zulu znaczy „rozpalaj metodą babci„. Została tak nazwana na cześć pewnej starszej pani, która od lat stosowała tę metodę w swoim domu.
Jest reportaż na temat promocji tej metody (wymagana znajomość afrikaans lub angielskiego /napisy/).
Reportaż porusza kwestie zdrowia najbiedniejszych mieszkańców RPA. Widzimy osadę baraków, a w tle kominy elektrowni. Niekompetentni „ekolodzy” poleceliby pewnie wspinać się na te kominy i malować hasła o złym CO2.
Ale tutaj narrator słusznie zauważa, że to co leci z tych kominów, to głównie para wodna. Znacznie gorsze są dymy z węgla, którymi ci ludzie wędzą się non stop w swoich domach i w obejściach. Szybki pomiar pokazuje 10-krotne przekroczenie norm zapylenia. Skąd my to znamy… To tylko nieco więcej niż zimą w Krakowie, a czy ktoś mierzył zadymienie w przeciętnym skupisku domków jednorodzinnych w Polsce?
Ludzie chorują na potęgę na choroby dróg oddechowych, w wieku kilkunastu lat łapią astmę i umierają przedwcześnie. Niektórzy rozumieją, że to z powodu tego syfu w powietrzu, ale co mają zrobić? Są biedni, muszą kopcić węglem, aby ugotować jedzenie i się ogrzać. Zupełnie jak u nas, nieprawdaż? Węgiel taki zły, ale jesteśmy biedni, więc pozwólmy się truć …
Na szczęście od dekady prowadzona jest kampania propagująca czystszą metodę palenia węglem. Ludzie palą nim w prostych piecykach ze starych beczek i wiader. Wystarczy rozpalić węgiel od góry, a zamiast dymu jest ogień i dodatkowe ciepło. To najlepiej pokazuje, że technologia budowy pieca i technologia spalania to dwie różne rzeczy – można efektywnie spalić węgiel w dziurawym wiadrze, ale można też dymi z pozłacanego piecyka w królewskiej komnacie.
Reportaż pokazuje plusy jak i niedociągnięcia kampanii propagującej czyste palenie węglem. Rozpowszechnienie tej metody pozwala ograniczyć drastycznie zadymienie, ale dotarcie do świadomości ludzi i nauczenie ich prawidłowej obsługi nawet tak prostego piecyka nie jest łatwe. Wolontariusze organizowali zwykle pokazy dla małych grup do 10 osób, ale trudnością było nawet znalezienie pory dnia zarówno bezpiecznej dla odwiedzenia biednych dzielnic jak i zapewniającej zastanie w domach osób odpowiedzialnych za palenie węglem (ludzie większość dnia byli w pracy).
Nie wszyscy, którzy widzieli pokaz, zrozumieli w czym rzecz. Przepytywana przez reportera kobieta stwierdza, że rozpalanie od góry trwa zbyt długo, a ona nie ma czasu tyle czekać, by ugotować obiad. Reporter wyjaśnił jej, że może gotować już 10 minut po rozpaleniu, gdy na wierzchu pojawi się rozgrzana warstwa węgla. Kobieta zdziwiła się bardzo, bo nikt jej tego nie wyjaśnił. Myślała, że musi czekać, aż cały węgiel zacznie się żarzyć (co było konieczne, gdy paliło się od dołu, a chciało postawić garnek na górze paleniska).
Reporter odwiedza także babcię, która była pomysłodawczynią metody rozpalania od góry i twarzą kampanii. Kobieta nie chce z nim gadać. Okazuje się, że kością niezgody jest dom, który władze wybudowały jej w podziękowaniu za zaangażowanie w kampanię. Liczyła, że będzie to kompletnie wyposażony, zdatny do zamieszkania budynek, tymczasem dostała mieszkanie co prawda wykończone, ale bez mebli i wyposażenia, na które teraz ją nie stać. Zapytany urzędnik z kamienną uprzejmością wyjaśnia, że umawiali się ze starszą panią na wybudowanie domu. O wyposażeniu nie było mowy 😉
Wyniki badań
Choć rozpalanie od góry daje widoczne pozytywne rezultaty, to jednak trudno trafić na jakiekolwiek wyniki badań porównujące emisję zanieczyszczeń przy paleniu od góry w porównaniu z tradycyjną metodą. Co zresztą nie dziwi, bo zainteresowanie wielkiego świata nauki kotłami o mocy poniżej 1MW jest niemal żadne.
Oto pierwsze porównanie obu tych metod, na jakie udało mi się natrafić. Pochodzi ono właśnie z RPA i zostało wykonane w warunkach typowych dla tamtejszych zastosowań węgla (piece ze starych wiader), ale daje przybliżone pojęcie o skali emisji niewidocznych gołym okiem składników spalin.
Widzimy, że poziom emisji tlenku węgla skacze do 600ppm 10 minut po rozpaleniu i do momentu „wykopcenia” lotnych składników utrzymuje się powyżej 300ppm. Porównajmy to z wynikami pomiarów węgla rozpalanego od góry.
Dwuminutowy skok emisji tlenku węgla następuje tutaj tylko przy rozpalaniu. Po chwili ilość tlenku węgla gwałtownie maleje do okolic 100-200ppm i utrzymuje się na takim poziomie przez całą fazę spalania lotnych części węgla, a później nie przekracza 300ppm. Wzrasta za to poziom CO2 – znaczy to tyle, że spalanie jest całkowite i czyste.
Również emisja pyłów przy rozpalaniu od góry jest drastycznie zmniejszona. Na wykresie powyżej lewa kolumna oznacza emisję pyłów przy paleniu tradycyjnym – ok. 550mg/MJ. Druga kolumna od lewej to ilość pyłów wyemitowana przy rozpalaniu od góry – ok. 80mg/MJ, czyli 6-7 razy mniej.