Kotły węglowe 5. klasy w założeniu są najczystsze i najefektywniejsze. Ale to nadal kotły węglowe, w których jedne problemy załagodzono przy okazji tworząc inne, z typowym dla tej branży podejściem. Techniki osiągania parametrów piątej klasy też są różne. Jedne rozwiązania są skuteczne i wygodne, inne równie mądre i użyteczne co filtry DPF w dieslach.
To nie będzie tekst z tezą „piąta klasa to dziadostwo, więc kup górniaka i pal w nim od góry”, bo ani piąta klasa nie jest generalnie dziadostwem, ani kocioł górnego spalania nie jest dla niej porównywalną alternatywą. Raczej można powiedzieć, że cel 5. klasy jest szczytny, ale wykonanie miejscami takie sobie i trzeba uważnie patrzeć, co się kupuje. Dlatego będzie to przewodnik po nietypowych cechach kotłów 5. klasy, ale także kantach i niedomówieniach w tym segmencie rynku, do których łatwiej dochodzi, gdy dotacyjna złotówa zaświeci w oczach.
Nawet jeśli wydajesz „nieswoje” pieniądze, nadal musisz uważać m.in. aby nabyć kocioł, który faktycznie w momencie zakupu posiada legalny certyfikat, nie zepsuć sobie starego komina albo nie dołożyć cyklicznej brudnej roboty przy czyszczeniu źle zaprojektowanego wymiennika.
Koszmarna drożyzna
Podstawowe 'ale’ jakie można wytoczyć wobec obecnej oferty kotłów węglowych 5. klasy to ich horrendalnie wysokie ceny. Za ok. 6 tysięcy można kupić nieźle wyposażony zwykły kocioł retortowy. Identyczne konstrukcje po dostosowaniu do przejścia badań w 5. klasie kosztują ok. 10 tysięcy. Są i bardzo bogato wyposażone modele, których cena dobija do 13 tysięcy, ale najgorzej, gdy za 9-10 tysięcy otrzymuje się goły kocioł bez żadnych udogodnień a bywa, że ze sterownikiem wymagającym ręcznych ustawień parametrów spalania!
Skąd takie ceny? Czy producenci kotłów ponieśli takie nakłady na prace badawczo-rozwojowe, że teraz muszą je sobie odbić takimi podwyżkami? Nie wygląda na to. Zmiany konstrukcyjne w kotłach 5. klasy są przeważnie minimalne. Tu ceramika, tam deflektor, trochę większy wymiennik. Takie pułapy cen zdają się w dużej mierze wynikać z rozdawanych lekką ręką gminnych dotacji. Dopłaca się właśnie do kotłów 5. klasy, stąd przybywa ich jak przebiśniegów wiosną na trawniku pod blokiem. Nic dziwnego, że gdy tego lata zwykli ludzie smażyli się nad Bałtykiem, do laboratoriów stały kolejki kotłów pretendujących do 5. klasy, czyli udziału w bogatym dotacyjnym torcie.
Skoro dotąd zanoszono lament nad tym, że 3/4 klientów wybiera kotły za 2-3 tysiące zamiast nowoczesnych, czystych i 2-3 razy droższych cacek, to tym bardziej nie będzie komu kupować jeszcze droższych kotłów 5. klasy. Ale to nie problem. Lokalne dotacje już teraz są żyłą złota dla firm kotlarskich, a jeśli dojdą do skutku uchwały antysmogowe nakazujące wymianę wszystkich kotłów na danym terenie na 5. klasę, to przemysł kotlarski nie wyrobi się z obsługą zamówień.
Po badaniach choćby potop
Cała sztuka w piątoklasowym biznesie polega na jednorazowym przeskoczeniu poprzeczki emisji i sprawności w laboratorium, po czym kocioł otrzymuje świadectwo otwierające sezam pełen publicznych pieniędzy. Pół biedy, że kocioł w rzeczywistych warunkach nie będzie miał takich osiągów jak na badaniach. To jasne.
Gorzej, że nie do końca jest gwarantowane, że klient kupuje dokładnie taki sam sprzęt, jaki został przebadany. Świadectwo badań zawiera tylko nazwę kotła i ew. informację o dodatkowym wyposażeniu (elektrofiltr, bufor ciepła). Sprawozdanie z badań opisuje części składowe kotła (palnik, sterownik), ale na tyle ogólnie, że nadal można wysłać do laboratorium coś, co będzie wyglądać mniej więcej jak późniejsze fabryczne egzemplarze, ale na przykład ma:
- ciut większy wymiennik
- ciut zmodyfikowany palnik
- ciut zmieniony algorytm sterownika, który na dłuższą metę by się nie sprawdził, ale na badanich zapewni lepsze wyniki
Byle tylko ten złoty strzał na badaniach się udał. Kto to potem będzie sprawdzał? Tak samo myśleli w Wolfsburgu, aż w końcu ktoś sprawdził.
Natomiast co do samych dotacji, to ich głównym grzechem jest brak pomiaru efektów. Lekką ręką rozdaje się publiczne pieniądze ludziom dość zamożnym – bo w końcu najpierw trzeba wyłożyć kilka-kilkanaście tysięcy z własnej kieszeni, a potem starać się o zwrot – i nikogo nie obchodzi, jaki z tego będzie efekt na poziomie chodnika. A przecież piąta klasa nie gwarantuje, że będzie pięknie:
- kocioł może zostać katastrofalnie przewymiarowany i nigdy nie będzie pracował w piątoklasowym zakresie mocy
- właściciel może być zaskoczony kosztami najlepszego opału koniecznego do takiego kotła i zacznie kupować mokre badziewie z marketu albo dorobi sobie ruszcik do smażenia taniego węgla albo drewna
- sterownik kotła może być kiepsko ustawiony i mimo kwitka piątej klasy będzie emitował tyle, co pozaklasowe kotły podajnikowe
Rozsądny system dotacji powinien co najmniej zawierać obowiązkowe coroczne kontrole stanu kotła, używanego paliwa a najlepiej także realnej emisji (na wzór niemieckich kontroli kominiarskich), aby było wiadomo, że wydatek z publicznych środków nie służył wyłącznie napełnieniu kieszeni beneficjenta i firm kotlarskich, ale dał realny efekt na chodniku przed domem.
Płatna gwarancja
Zawsze warto czytać warunki gwarancji PRZED zakupem kotła. Bo może się okazać, że gwarancja trwa nie pięć lat a dwa lata, natomiast pięć lat dostaną tylko ci, co opłacą coroczne przeglądy.
Pewną nowością jest gwarancja w firmie Stalmark: kotły Eko Pionier kupowane za dotacje wymagają corocznych płatnych przeglądów, inaczej całkowicie traci się gwarancję. W zasadzie można by to uznać za realizację wcześniej wspomnianego postulatu kontroli stanu kotła w miejscu jego pracy, w dodatku za pieniądze kontrolowanego 🙂
Parę dni po opublikowaniu tego wpisu firma Stalmark zaktualizowała DTR i dodatkowo płatnej gwarancji dla beneficjentów PONE już nie ma – wszyscy mają jednakowo bezpłatne 5 lat na szczelność wymiennnika.
Na ekstra płatną gwarancję trzeba uważać jeszcze w przypadku kotła Lazar Grant.
Poznaj Jeżozwierza
Oto najwybitniejszy jak dotąd przedstawiciel kotłów węglowych 5. klasy. Konstrukcja inspirowana naturą – przypomina przenicowanego jeżozwierza.
Nie wiem, jakie były intencje autorów, ale wrażenie jest takie: byle się dopchać do 5. klasy po linii najmniejszego oporu. Przeważnie firmy kombinują z deflektorami i ceramiką, czyli najpierw usiłuje się dopalić co się da, a dopiero potem buduje fikuśny wymiennik, co wyłapie pozostałości. Gdy już taki jest konieczny, zazwyczaj jest on pionowy i towarzyszy mu mechanizm czyszczenia przez poruszanie wajchą, bez otwierania kotła. Ale nawet gdyby nazwać to rozwiązanie luksusem, to Galmet oferuje nie brak luksusu, lecz dodatkowy trud w postaci skomplikowanego systemu w większości poziomych zawirowywaczy, które będą wymagały demontażu i czyszczenia najpewniej poza kotłem – a więc prócz dodatkowej roboty będzie też ekstra brud w kotłowni.
Piąta klasa wymusza dojście do granic możliwości technologii spalania węgla w retortach. Z kotłami węglowymi zaczyna dziać się to, co z silnikami Diesla – tam też dla przejścia badań wymyślano niepraktyczne czy w innym względzie szkodliwe rozwiązania jak DPF czy wyłączanie silnika na byle postoju. W światku węglowym, zamiast inwestować w dopracowanie spalania, łatwiej i taniej wyłapywać pył w skomplikowanym wymienniku. I dobrze, ale to nie może oznaczać dodatkowej uciążliwości dla użytkownika, bo przy pierwszej okazji taka bateria zawirowywaczy wyląduje w kącie kotłowni i z piątej klasy kocioł zjedzie może do trzeciej, co oznacza, że pieniądze z dotacji w większości poszły w błoto.
Kocioł 5. klasy sprzedawany bez certyfikatu
Ogniwo Eko Plus M jest na rynku od ponad roku, z tym że z początku model ten miał tylko jedną moc: 26kW. Na początku sierpnia 2016 do oferty dołączyły niższe moce: 14kW i 20kW. Producent reklamował wszystkie trzy moce jako kotły piątej klasy, podczas gdy nie posiadał certyfikatów dla dwóch nowych mocy! Sytuacja trwała do 4. października kiedy to UDT wystawił w końcu certyfikat.
Żebyśmy się dobrze zrozumieli: brak certyfikatu nie oznacza, że kocioł nie spełnia 5. klasy. Owszem, spełnia, są protokoły z badań, ale laboratorium nie wystawiło jeszcze certyfikatu (bywa, że wewnętrzne procedury z tym związane trochę trwają). A urzędy właśnie certyfikatu wymagają. Jeśli u dowolnego producenta nie dostaniesz go do ręki przed zakupem kotła – ryzykujesz utratą dotacji.
Za opóźnienie w wystawieniu certyfikatu odpowiada laboratorium i jest to niezależne od woli producenta (który też chciałby mieć papier jak najszybciej). Ale już sprzedawanie kotła jako 5. klasy póki nie ma on wystawionego certyfikatu (a zwłaszcza puste obiecanki, że już-zaraz będzie) trudno nazwać łagodniej jak oszustwem, bo firma naraża dotacyjnych nabywców na utratę dofinansowania. Ten, kto kupi kocioł nie domagając się zawczasu certyfikatu albo wierząc w obiecanki producenta, że certyfikat już puka do ich drzwi, zostanie na lodzie bez dotacji – goły lub zadłużony – kiedy przyjdzie termin przedstawienia papierów w urzędzie a firma rozłoży ręce, bo certyfikatu nadal nie ma. Ale dla nich to nie strata, bo kocioł się sprzedał.
Moc 7-22kW
Kotły 5. klasy w większości występują w mocach 20-25kW. Wynika to stąd, że norma wymusza też badanie na 30% mocy nominalnej. 30% z dwudziestu kilku kilowatów to 7-8kW, a więc zakres, w którym palniki retortowe jeszcze sensownie pracują. Niżej jest już gorzej i trudniej się w 5. klasie zmieścić.
Tylko teraz jak sprzedać kocioł 22kW do nowych stumetrowych domków, kiedy ludzie już coś tam słyszeli, że potrzeba im w porywach 10kW? Zacznijmy obok mocy nominalnej podawać moc minimalną! I tak w reklamach zrobiono z kotłów 22kW kotły 7-22kW. Siódemka z przodu wygląda przyjaźniej.
Gdzie jest problem? Przecież kocioł 5. klasy o mocy 22kW trzyma świetne parametry w całym zakresie 7-22kW. Owszem, tylko że wyeksponowanie mocy minimalnej sprawia, że klientowi poszukującemu kotła o mocy nominalnej ~10kW taki kocioł 22kW może się zdać dobrym wyborem, bo dostrzeże tam głównie te 7kW. Czego nie dostrzeże: że taki kocioł u niego przez 3/4 sezonu będzie pracował daleko poniżej piątoklasowego zakresu, średnio z mocą ~5kW.
Brak zapasu mocy
Do tej pory był niepisany zwyczaj, że moc nominalna kotła węglowego to nie był szczyt jego możliwości. Zwykle zapas mocy ponad nominalną wynosił ze 20-30%. Wiedząc o tym można było sobie pozwolić na dość dokładny dobór kotła do zapotrzebowania, bo w razie czego był jeszcze margines błędu.
Piąta klasa i konieczność badania na mocy minimalnej sprawiły, że opłacalne stało się przesunięcie mocy nominalnej do górnej granicy fizycznych możliwości kotła, aby wyniki na mocy minimalnej były jak najlepsze. Dlatego kotły 5. klasy należy traktować jako nieposiadające żadnego zapasu mocy i dobierać je tak, jakby były min. 20% mniejsze. Czyli np. kocioł 5. klasy o mocy 22kW jest odpowiednikiem „normalnego” kotła o mocy 16-18kW.
Kocioł podajnikowy badany tylko na pełnej mocy (z buforem)
Jak najprościej uniknąć kłopotliwego badania kotła na 30% mocy nominalnej? Zapisać, że kocioł może pracować tylko z pełną mocą i należy go użytkować wyłącznie w zestawie z buforem ciepła. To dopuszczalny i zrozumiały manewr w przypadku kotłów zasypowych. Taki certyfikat 4. klasy posiada MPM DS. Istota działania kotła zasypowego powoduje, że na 30% mocy nominalnej osiągi znacznie się pogarszają i spełnienie tam wyśrubowanych norm byłoby niezmiernie trudne.
Ale co ciekawe da się także przebadać kocioł podajnikowy w zestawie z buforem ciepła – po to, by obejść potrzebę badania na 30% mocy. Sens techniczny użytkowania kotła podajnikowego z buforem ciepła jest niemal żaden. Dlatego trzeba uważnie czytać certyfikat, który – dla kotła podajnikowego – powinien zawierać wyniki badań dla 100% jak i dla 30% mocy nominalnej, aby mieć pewność, że takiego manewru producent nie wykręcił.
Aczkolwiek może się zdarzyć, że badanie na 30% mocy się odbyło, ale nie ma jego wyników na certyfikacie. Takim przypadkiem jest Tekla Draco Versa. Certyfikat wersji 17kW zawiera wyłącznie wyniki badań na pełnej mocy (w certyfikacie dla wersji 24kW jest już prawidłowo). Warto to wyjaśnić u producenta, prosząc o sprawozdanie z badań. Jeśli badanie na obniżonej mocy się odbyło, w sprawozdaniu będą jego wyniki.
O wkładzie kominowym cicho-sza
Producenci prześcigają się w podawanej sprawności kotłów. Obłęd ten dotarł już co najmniej do 94%. Jednocześnie nie wspomina się w ogóle lub nie kładzie dość akcentu na mniej przyjemnej stronie tego medalu: ekstremalnie chłodnych spalinach. Skoro temperatury spalin na mocy nominalnej (!) potrafią już być rzędu zaledwie 70st.C, to kondensacja wisi na włosku. Dla większości kotłów 5. klasy komin odporny na skropliny jest koniecznością nawet jeśli producent o tym milczy lub zaledwie zaleca wkład kominowy. Owszem, w kotłowni temperatury spalin będą wyższe niż w laboratorium. Ale czy na pewno uniknie się zagrożenia kondensacją? Pewności nie ma i stąd ryzyko zawilgocenia nieodpornych na skropliny kominów ceglanych.
Sama norma PN-EN 303-5:2012, czyli ta sama, która definiuje klasy kotłów, obliguje producenta do określenia wymagań odnośnie komina. Mimo to wciąż spotyka się kotły 5. klasy, w których DTR nie wspomniano nic o kominie lub wkład kominowy jest najwyżej zalecany mimo że spaliny mają zawsze grubo poniżej 100 stopni. Być może jest to wybieg marketingowy, aby nie odstraszać klienta dodatkowym kosztem wkładu? Albo pójście w zaparte licząc, że ewentualne problemy nie będą częste, a w razie 'w’ klient i tak nie udowodni, że nie jest koniem i wina nie była po jego stronie, np. w zbyt wilgotnym paliwie.
Tylko akredytowane laboratorium
Prawo do wystawiania certyfikatów 5. klasy mają tylko akredytowane laboratoria. W Polsce są to:
- ICHPW Zabrze, nr akredytacji AB 081
- Instytut Energetyki w Łodzi, nr akredytacji AB 087
- Urząd Dozoru Technicznego, Poznań, nr akredytacji AB 001
- PWTK Termo-Tech, nr akredytacji AB 1593
Akredytacje przyznaje Polskie Centrum Akredytacji. Na stronie PCA jest wyszukiwarka pozwalająca sprawdzić, czy i jakie akredytacje dana jednostka posiada. Z listy wyników wyszukiwania przechodzi się do szczegółowego opisu danego laboratorium a tam wisi PDF z zakresem akredytacji, w którym powinna znajdować się norma PN-EN 303-5:2012.
Kombinacje z nieakredytowanymi laboratoriami nie zdarzają się zbyt często. Do niedawna Galmet legitymował się wynikami w granicach 5. klasy z badań w Głównym Instytucie Górnictwa, który nie jest jednostką akredytowaną. Nie zdziwiłbym się, gdyby jednak gdzieś w Polsce ktoś dostał na ten kwitek dotację, bo być może nie w każdej gminie urzędnicy znają wszystkie niuanse węglowego światka (a raczej powinni, skoro wydają na tym polu nasze pieniądze).
Polskie laboratoria dość łatwo sprawdzić, ale na nich nie koniec. Kotły badane są też zagranicą a zależnie od kraju sprawdzenie wiarygodności laboratorium może utrudniać bariera językowa. Na pewno znanym ośrodkiem jest laboratorium w czeskim Brnie. Nowością jest certyfikat Galmeta Galaxii z Pieszczan na Słowacji. Tamtejsze laboratorium TSU wydaje się mieć błogosławieństwo jakiejś słowackiej instytucji odpowiedzialnej za badania i certyfikację w branży budowlanej. Ale nawet jeśli laboratorium jest legalne, ale mniej znane, to nigdy nie wiadomo, czy będzie bez problemu uznane w danym urzędzie przyznającym dotację. Trzeba sprawdzać przed zakupem.