Miesięczne archiwum: sierpień 2018

Jak Polacy radzą sobie ze smogiem? Nie radzą sobie

Wiosną CBOS wydał raport z badań „Jak Polacy radzą sobie ze smogiem?„. To rzadka okazja, by z poważnego i niezależnego źródła dowiedzieć się, jak wygląda rzeczywistość i realne efekty „walki ze smogiem”. A wygląda nieciekawie, dlatego też raport przeszedł bez echa, bo w głównym nurcie antysmogowym rzeczywistość jest wrogiem, więc kontakt z nią to jakby zdrada.

Wedle badania, większość Polaków:

  • nie postrzega smogu jako istotnego problemu, choć jest świadoma swojego osobistego wpływu na jakość środowiska,
  • nie zauważa wielu działań na rzecz zmniejszania smogu w swojej okolicy,
  • nie chce lub nie jest w stanie ponieść kosztów działań antysmogowych, które spowodowałyby wzrost kosztów ogrzewania o więcej niż 10-15%,
  • najpoważniejszym działaniem antysmogowym, jakie sami podejmują, jest pozamykanie okien,
  • ba, znaczny odsetek badanych przyznaje, że nie robi NIC – nawet, gdy są świadomi problemu,
  • pośrednio z badania widać, że ludzie nie mają pojęcia, że można palić bez dymu.

Jakie z tego wnioski? Tak jest i będzie, ponieważ jako jedyny słuszny model walki ze smogiem lansuje się zwalczanie węgla/drewna i przejście na droższe źródła ciepła. To siłą rzeczy wymaga dużych pieniędzy, których nie ma dość w kieszeniach Polaków, ani w budżetach wszelkich dotacji. Z kolei nauczyć ludzi palić bez dymu albo rozwijać tanie i czyste kotły – nie da się, bo albo zielona ideologia nie pozwala, albo decydenci mają w głowach wyłącznie obrazek śmierdzącego kotła z dziadkowej piwnicy i nowoczesne niskoemisyjne spalanie węgla jest poza ich wyobraźnią, więc nie widzą tego jako rozwiązania.

Kto i jak widzi smog

Problem smogu dostrzega 44% Polaków – głównie z dużych miast i regionów, gdzie o smogu mówi się od kilku lat najwięcej, ci którzy ogrzewają się z sieci ciepłowniczej lub innego „czystego” źródła. Czy można się im dziwić? Dostatnie życie na poziomie Europejczyka XXI wieku, a tu nagle bach! – biedak z naprzeciwka akurat rozpala i cofasz się do XIX wieku.

Dla 53% respondentów smog nie jest problemem – tu przeważają mieszkańcy mniejszych miast i wsi, Polski północnej i wschodniej, ci którzy ogrzewają się węglem i drewnem. Czy można się im dziwić? Całe życie ogrzewali się tak samo i nikt nie robił z tego problemu. Smog – tak, jest, ale na Śląsku, między hutą a kopalnią.

Średnio 64% mieszkańców kraju nigdy NIE zagląda do „apek” ani innych źródeł informacji o jakości powietrza. Ale rozrzut jest ogromny – tam, gdzie od kilku lat temat smogu jest pompowany, jest wyższa świadomość, a więc i zainteresowanie stanem powietrza. Tam do „apek” zagląda nawet 2/3 ludzi. Gdzie smog nie jest brany na poważnie – jakości powietrza nie sprawdza prawie nikt.

W raporcie zestawiono także zainteresowanie aktualnym stanem powietrza z wiekiem i wykształceniem. Nietrudno się domyśleć, że najbardziej zainteresowani są ludzie wykształceni i młodzi.

Ale i tu zainteresowanie jest raczej pobieżne – większość osób w wieku 18-34 lata sprawdza stan powietrza rzadko lub nigdy. Przewaga zainteresowanych jest tylko w grupie wiekowej 35-44 lata.

Najbardziej niezainteresowani stanem powietrza są ludzie z wykształceniem zawodowym – nigdy nie sprawdza go aż 62% z nich. Wśród osób z wykształceniem wyższym podział jest z lekką przewagą na korzyść zainteresowanych (56%) a nigdy niesprawdzających stanu powietrza jest najmniej spośród wszystkich grup (26%).

Działania antysmogowe Polaków

Co Polak robi, aby uchronić się przed smogiem?

NIC. To najpopularniejsza odpowiedź – nie tylko w ogóle badanych; deklaruje ją 34% tych, którzy mają smog za poważny problem.

Co jeszcze każdy z nas zrobić może?

  • zamykać okna – to najczęstsza odpowiedź (48%) ludzi świadomych smogowo, ale także ogółu (30%). Bo co więcej zrobić, kiedy sąsiad kopci i wiatr niesie to prosto w okna a kolejne zgłoszenia na Straż Miejską nic nie dają (Straż rozkłada ręce – sąsiad pali najlepszym węglem tak jak producent kotła polecił i oni nie wiedzą w czym jest problem 🙂 )
  • nie wychodzić z domu – to również środek szczególnie popularny wśród osób świadomych. Ma to sens, gdyż poziom zanieczyszczenia wewnątrz pomieszczeń zawsze jest niższy niż na zewnątrz.
  • trzymać na parapecie rośliny „antysmogowe” – nie wiem skąd ten pomysł, może wpływ prasy kobiecej? Wydajność takiej rośliny w zestawieniu z kubaturą mieszkania raczej nie będzie na tyle zadowalająca, by dać efekt inny niż placebo.
  • używać oczyszczacza powietrza – to jest środek skuteczny, ale drogi – sensowne urządzenie tylko do jednego pokoju to koszt rzędu przynajmniej 1000zł – stąd pewnie mała jego popularność (do 5% respondentów).
  • zakładać maskę antysmogową wychodząc z domu – to zupełny margines nawet wśród osób świadomych (2%).

Trend chowania się w domu z pozamykanymi oknami albo i co gorsza poutykaną wszelką wentylacją może rodzić niebezpieczeństwo większe niż sam smog – „zagazowania” się we własnym domu. Podobnie jest z maskami antysmogowymi, na co zwraca uwagę Państwowy Zakład Higieny. Histeria smogowa nakręca się do tego stopnia, aż ludzie zapominają, że zanieczyszczenie powietrza – choćby rekordowo wysokie – jest mniej groźne niż niedotlenienie. Zamknięcie się w słabo wentylowanych pomieszczeniach to stałe narażenie na szkodliwą atmosferę z nadmiarem m.in. dwutlenku węgla i wilgoci – znakomite środowisko do rozwoju wielu chorób układu oddechowego.

Jak Polacy ogrzewają swoje domy

Zaskoczenia nie ma – 59% ankietowanych ogrzewa domy głównie węglem.

  • Na wsi przewaga kotłów i pieców na węgiel sięga 92%. Gazu ziemnego używa tam zaledwie 6% mieszkańców.
  • Udział węgla maleje wraz z wielkością miejscowości. O ile jeszcze w miastach do pół miliona sięga 28%, to w kategorii powyżej pół miliona jest to tylko 2% (ciekawe, czy w ramach tej kategorii pytano ludzi spoza Warszawy?)

Zapytani o to, czym i jak ogrzewają się sąsiedzi, respondenci odpowiadają:

  • najczęściej palą w kotłach węglowych (65%),
  • palą także drewnem (76%),
  • ich kotły/piece są niesprawne/przestarzałe (40%) (czyli zapewne kopcą),
  • zdaniem 34%, sąsiedzi palą węglem „złej jakości” (czyli zapewne kopcą) [do „złej jakości” węgla jeszcze dojdziemy],
  • zdaniem 29% – palą odpady (czyli zapewne kopcą)

Trzy ostatnie punkty to inaczej powiedziane: sąsiad kopci. Ludzie nie wiedzą, że to wynika głównie z kiepskiej techniki palenia. Potocznie zrzuca się to na w/w przyczyny. Oczywiście są w tym na pewno przypadki jawnego spalania odpadów (np. ktoś ma na podwórku hałdę starych mebli w wiadomym celu), których nie ma jak w danej miejscowości ścigać, bo nie działa system kontroli.

Powyższe spostrzeżenia zostały zestawione z subiektywnym „odczuwaniem” smogu:

  • dym węglowy oraz z rzekomych śmieci wzmaga „odczuwanie” smogu,
  • im więcej w okolicy jest palone drewnem, tym „odczucie” smogu jest mniejsze.

To pokazuje, że „apki” i oficjalne komunikaty sobie, a i tak decydujące zdanie ma nos. Jeśli coś śmierdzi tak, że płuca wykręca – to jest „smog” nawet jeśli oficjalne pomiary mówią, że jest dobrze. Jeśli ludzie dymią drewnem, które pachnie jak u dziadka w wędzarni – to jest OK. Mimo, że dym z węgla i z drewna zawiera te same szkodliwe substancje.

Koszty bycia „eko”

71% Polaków uważa, że osobiście ma wpływ na stan środowiska. Tu znów przeważają młodzi, wykształceni, zasobni, z miast. Problem zaczyna się w momencie, gdy za poprawę stanu środowiska trzeba by zapłacić.

43% badanych nie chce żadnego wzrostu kosztów ogrzewania. Dalsze 30% byłoby w stanie zaakceptować wzrost kosztów o 10-15%. Tak więc ponad 2/3 badanych nie jest gotowych ponosić kosztów walki ze smogiem.

Z czego to może wynikać? Z chytrości oczywiście, bo przecież trzeba odłożyć na opony do Passata, kute ogrodzenie przed willą na przedmieściach i zagraniczne wakacje. Dwa razy do roku.

Koniec żartów. Od początku…

Z czego może wynikać brak chęci do ponoszenia kosztów „walki ze smogiem”?

  • Mediana wynagrodzeń w Polsce wynosi ok. 2500zł netto – połowa Polaków zarabia nie więcej niż 2500zł na rękę.
  • Z badania z września 2017 na zlecenie Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla wynika, że na tamten moment ponad 30% osób kupujących węgiel wydawało nań ponad 10% dochodu, co samo w sobie stanowi o ubóstwie energetycznym ich gospodarstw (a doliczyć do tego należałoby rachunki za prąd i ew. gaz, czyli liczba ta jest z pewnością nieco większa).
  • Instytut Badań Strukturalnych donosi, że ok. 12% gospodarstw domowych jest poniżej progu ubóstwa energetycznego. Ale czy jeśli ktoś teraz jest ponad tym progiem, to żyje mu się dobrze? Niekoniecznie. Część ludzi (nie mam na to badań, ale znam z doświadczenia) ratuje się spalając tanie paliwa – najtańsze węgle, gałęziówka pozyskana za grosze z pobliskiego lasu, drewno odpadowe z tartaku itp. Tylko dzięki temu dają radę w miarę dogrzać domy i statystycznie patrząc nie są ubodzy energetycznie. Ale gdyby teraz zabrać im kiepskie kotły, które te tanie paliwa akceptują, a wymusić zakup nowoczesnych kotłów automatycznych (a tak robi m.in. województwo małopolskie w swojej uchwale antysmogowej), które spalą tylko najdroższe rodzaje węgla, pellet lub bardzo dobre drewno – szybko poszliby z torbami na dno.

To nie ja, to on

Kwestia postrzegania źródeł smogu nie niesie niespodzianek:

  • ten, który jest okopcony, wskazuje kopcącego jako głównego winowajcę,
  • ten, co sam kopci, wskazuje transport i przemysł.

Średnio jednak przeważa opinia, że to domowe kominy są głównym źródłem smogu w Polsce (56% badanych). Kampania medialna w tym temacie odnosi skutek – bo trafiła na podatny grunt. Dym z domowych kominów jest obecnie najbardziej odczuwalnym i uciążliwym zanieczyszczeniem. Wokół huty czy elektrowni powietrze nie śmierdzi jak dawniej. Spaliny z aut również już nie niosą aromatu benzyny czy oleju. A – jak już powyżej zauważyłem – to nos decyduje o „odczuciu” smogu, nawet wbrew faktom.

Ten, kto sam ogrzewa węglem i nim kopci, naturalnie chciałby zrzucić z siebie odpowiedzialność. Sprzyjają temu okoliczności – nagonka: tyle lat nikt problemu nie widział, teraz nagle jest hałas. Ponadto trudno się dziwić, że ktoś, kto z ledwością dogrzewa dom węglem, będzie choćby myślał o ekologii. Nie wie, że palenie węglem może być czystsze i jednocześnie tańsze bez żadnej inwestycji (o tym, że nie wie, mówi dalsza część raportu), więc gdy słyszy o ekologii, to spodziewa się nokautu kosztowego przez rezygnację z węgla na rzecz czegoś droższego.

Ciekawe, że opinie badanych są dość zbieżne z oficjalnymi danymi GIOŚ co do źródeł zanieczyszczeń. Tylko na takie oficjalne dane warto zwracać uwagę, bo w celu udowodnienia swoich tez różne ośrodki wypuszczają rozmaite liczby z sufitu, przypisujące domowym kominom nawet 90% wszelkich emisji (co jest bliskie prawdy tylko w przypadku benzo-a-pirenu).

Jak walczy się ze smogiem w twojej miejscowości

Tylko 28% badanych dostrzega jakieś formy walki ze smogiem w swojej okolicy. 41% jest pewnych, że nic się nie robi.

Respondenci wymieniają następujące dostrzegane przez siebie działania:

  • dopłaty do wymiany kotłów i instalacji grzewczych, zmiany źródła ciepła – aż 49% badanych spośród owych 28%, którzy cokolwiek dostrzegają, wskazało takie działania,
  • kontrola kotłowni i kary za spalanie odpadów – 14%,
  • kontrole spalania z wykorzystaniem dronów – 2%,
  • edukacja o smogu, jego skutkach, co wolno palić a czego nie – 9%, w tym: pokazy poprawnego palenia w piecach: 1%!

Smutny wniosek z tego wypływa: z perspektywy zwykłych ludzi prawie nic się nie dzieje i niewiele się zmienia – dotacje na wymianę kotłów to proces powolny z uwagi na wysokie koszty i środki daleko za małe w stosunku do potrzeb. To można zrozumieć.

Dziwi natomiast, że nie podejmuje się na szeroką skalę działań informacyjnych co do poprawnego palenia – tutaj nie ma bariery kosztowej, to groszowe sprawy w porównaniu do wymiany kotłów. Pozytywnie zaskakuje fakt, że edukacja w zakresie poprawnego palenia w ogóle się tutaj pojawiła, bo sił i środków jest w to zaangażowanych bardzo niewiele, w mediach z rzadka da się cokolwiek o tym usłyszeć, natomiast samorządy województw małopolskiego czy śląskiego wręcz widzą w nauce poprawnego palenia zagrożenie dla swoich uchwał antysmogowych i nie tyle tego nie popierają, co nawet starają się zwalczać.

I tak dochodzimy do drugiego dna stanu rzeczy: większość ruchu antysmogowego jest z natury antywęglowa, wywodzi się z różnej maści zielonych. Wtórują im samorządy części województw (małopolskie, śląskie, dolnośląskie), też antywęglowe na ile mogą. W tej swojej antywęglowości są tak zacietrzewieni, że nie chcą dopuścić, aby ludzie nauczyli się lepiej węglem palić, bo wtedy – w ich mniemaniu – utrudnione byłoby przymuszenie ludzi do przesiadki na drogie kotły spalające drogie paliwa.
To absurd – przymus wymiany zawsze będzie problematyczny jeśli wmusza się ludziom drogie kotły, na drogie paliwa.

  • Poprawny sposób palenia jest jak regulacja gaźnika w Wartburgu – po regulacji Wartburg zachowuje się lepiej niż przed, spala mniej – ale nadal jest Wartburgiem. Czy wyregulowanie gaźnika w Wartburgu powstrzymało ludzi od przesiadki przynajmniej na Golfa, gdy ten pojawił się w zasięgu możliwości? Ile dziś mamy na ulicach Wartburgów?
  • Tymczasem podejście antywęglowego głównego nurtu walki ze smogiem jest takie: nie pozwólmy im tych Wartburgów wyregulować, za to zmuśmy ich do kupna Mercedesów. W oparach niespalonej benzyny łatwiej nam to pójdzie.

Jak powinno się walczyć ze smogiem – zdaniem Polaków

Większość pomysłów na walkę ze smogiem, jakie zgłosili respondenci, rozbija się o pieniądze. Ale nie wszystkie. Na pierwszym miejscu jest postulat wycofania z rynku węgla złej jakości.

Z punktu widzenia konsumenta węgla jest to bardzo zdroworozsądkowe – każdy palacz co i rusz napotyka węgiel, który pali się trudno, kopci, smoli – a sprzedawca wychwalał towar pod niebiosa. Wina musi być po stronie paliwa. Istotnie, różne węgle źle spalane kopcą w różnym stopniu i różnych „smakach” – czasem łudząco przypominają palenie opon.
Problem w tym, że ludzie widzą wyłącznie zły węgiel jako przyczynę kopcenia – to efekt braku edukacji odnośnie poprawnego palenia! Ludzie nie wiedzą, że można tak palić, by nie kopcić – zrzucają to wyłącznie na „jakość” paliwa. Gdyby powszechnie wiedzieli, że można palić bez dymu, wtedy w odpowiedzi na wcześniejsze pytanie – czym i jak palą sąsiedzi – częstsza byłaby odpowiedź „nie umie palić” niż „zły węgiel”.

Aż 1/3 badanych wskazuje potrzebę skutecznego karania osób spalających odpady – obecnie system kontroli działa dobrze lub w ogóle istnieje głównie w dużych i średnich miastach. Tam, gdzie nie ma straży miejskiej lub gminnej – jest problem. Często urzędnicy po raz pierwszy w historii otrzymują telefon z prośbą o kontrolę, czym sąsiad pali, i zdezorientowani przerzucają sprawę między sobą jak gorący kartofel – bo jak tu się przyznać, że nie ma komu działać, bo nikt wcześniej o to nie pytał. A delikwent, którego mieliby kontrolować, to dobry znajomy wujka szwagra.

Rzeczywistość nie licuje z PR-em

Badania CBOS współbrzmią z tym, co podnoszę od dawna. Walka ze smogiem powstaje i w większości pozostaje na papierze w dobrze dogrzanych urzędach. W rzeczywistości zmienia się niewiele, bo:

  • na najbardziej efektywne działania docelowe – wymianę źródeł ciepła a potem dopłaty do wyższych kosztów ogrzewania – nie ma dość pieniędzy ani u ludzi w kieszeniach, ani w kieszeniach urzędów, bo to horrendalne koszty, więc rzecz idzie jak krew z nosa,
  • na działania doraźne – poprawę techniki spalania węgla i drewna w istniejących urządzeniach – nie pozwala ideologia walki z węglem.

Dlatego posuwamy się naprzód w żółwim tempie. Smog jest wykorzystywany jako bat do zwalczania węgla, zarazem – świadomie lub nie – podkręca się ludziom koszty ogrzewania, kiedy wielu już teraz ledwo daje radę. To się nie może udać – ale ideologia plus brak znajomości tzw. prawdziwego życia u urzędników i tzw. aktywistów nie pozwalają tego zauważać. To musi rypnąć z hukiem.

Warto przy okazji zauważyć, w jakiej bańce informacyjnej żyjemy my, którzy siedzimy w internecie i jakoś wokół tematu smogu orbitujemy. Jesteśmy wręcz przekarmieni informacjami choćby o takich dronach kontrolujących kominy, podczas gdy w ogóle społeczeństwa słyszało o tym marne 2% ludzi – bo przeważają tacy, którzy oglądają tylko centralny dziennik w telewizji a internetu ani gazet nie wertują, więc mogą nie mieć pojęcia o lokalnych sprawach.

Sam-wiesz-co jest rozwiązaniem

Od lat już powtarzam: węgiel i drewno są najlepszym rozwiązaniem problemu, który teraz tworzą. Gdyby te paliwa rozumnie wykorzystać, mielibyśmy i czyste powietrze, i tanie ciepło jednocześnie. Niestety mało kto to rozumie, bo wszyscy – od ławki pod sklepem w dowolnej wsi po stołki ministerialne – mamy zakodowane, że spalanie węgla to dym i smród, inaczej się nie da, a jak się nawet da, to jest to drogie.

Nie ma obecnie drugiego takiego źródła energii, które byłoby jednocześnie czystsze, w porównywalnych kosztach i równie dostępne. Węgiel i drewno są dostępne, najprawdopodobniej zawsze będą tańsze od alternatyw, ale ogromnej poprawy wymaga jakość ich spalania. Nie jest tak, jak się laikom wydaje, że aby węgiel nie truł, to każdemu trzeba postawić w domu instalację oczyszczania spalin na wzór przemysłowej. Jakością spalania zbija się emisję zanieczyszczeń do kilku procent stanu obecnego.

Obecnie obowiązujące normy dla nowych domowych kotłów to emisja ponad 90% niższa, co dla otoczenia oznacza zero dymu. Ba, to nie jest szczyt możliwości – w trzecim świecie buduje się proste i tanie piece, które są jeszcze czystsze. Tam się nie oszukują, że prędko z węgla wyjdą, więc go cywilizują. My się oszukujemy.
To samo ministerstwo wypuszcza statystyki o 19 tys. ofiar smogu rocznie a jednocześnie nie jest zainteresowane rozwojem nowoczesnych i tanich kotłów, co by te liczby pozwalało szybko zmniejszyć. Najdziwniejsze jednak, że cywilizowaniem spalania węgla nie jest zainteresowane również ministerstwo władające górnictwem. Nie wiedzą, że się da? Myślą, że nie ma potrzeby?