Gdy tylko skończył się długi weekend, organizacje ekologiczne rzuciły wszystkie siły do ofensywy na projekt norm jakości węgla. Wiedza o węglu to ostatnie czego trzeba, by tu być ekspertem. Spróbuję tedy podsumować, co zielona propaganda przemilcza lub zakłamuje. Nawet sobie przygotowałem na ten cel specjalną kategorię wpisów „Wołanie na puszczy”, bo jeszcze nieraz będzie potrzebna.
Zasłanianie lasu drzewem odc. kolejny
Jeśli nie napiszę tego otwartym tekstem, to duża liczba ktosiów czytających bez zrozumienia i po łebkach zarzuci mi, jakobym bronił miału z 28% popiołu (wiem, i tak tacy będą). Nie. W życiu takiego nie widziałem ani nim nie paliłem. Tu nie chodzi o te 28%. Gdyby ministerstwo zaproponowało 22%, 18% albo 15% – kwik ekologistów byłby podobnie donośny. Marzy im się węgiel wyłącznie apteczny – im droższy, tym dla nich lepiej. A gorzej dla ludzi. Ale ludzie są tu pionkami.
Najbardziej boli to, że właściwy problem pozostaje nietknięty. Znów awanturą o jakość paliwa przykrywa się temat jakości spalania – a dopóki nie poprawi się jakości spalania wszystkich rodzajów węgla, jakie są na rynku, to choćby ustawa nakazywała 0% popiołu, 0% siarki i 0% wilgoci – dalej będzie kopcone.
Dowód: badania zaprezentowane na poniższym wykresie. Kolejność mniej więcej według jakości spalania – od najgorszej do najlepszej.
Czy pokrywa się to z jakością paliwa? Nie – najwyższe emisje to paliwo bardzo dobre: węgiel kamienny sortymentu orzech. Owszem, w badaniach nie podano jego parametrów. Są to uśrednione wyniki z wielu pomiarów. Natomiast patrząc na ofertę kopalń można z całą pewnością stwierdzić, że orzech to zawsze jest węgiel lepszy niż miał – który tutaj emituje o ~25-50% mniej, bo jest poprawnie spalany.
Zieloni o tym doskonale wiedzą, dlatego kąsają kiedy poruszamy temat jakości spalania. Gdyby jakość spalania poprawić, to nikt by nie kopcił, niezależnie jak drogim lub tanim węglem pali (naturalnie ten palący lepszym, emitowałby mniej, ale w każdym przypadku byłoby to dalece mniej niż obecnie) – ludzie mieliby tanie ciepło, ale dla zielonych byłby to dramat, utrata głównego narzędzia do walki z węglem.
To nie zmienia faktu, że jakieś minimum wymagań wobec węgla dopuszczonego do sprzedaży powinno istnieć. Jakie? Nie wiem. Mamy tyle instytucji naukowych przejadających publiczne pieniądze na gromadzeniu wiedzy z węglem związanej, że bez najmniejszego problemu powinny być w stanie ustalić optymalny stosunek jakości paliwa do kosztów wprowadzenia norm. Nikt czegoś takiego nie próbuje robić – bo to nie problem inżynierski, ale naparzanka polityczna. Ministerstwo, w interesie kopalń i swoim, chciałoby wszystko dopuścić. Zieloni, w interesie swoim, chcieliby najlepiej wszystkiego zakazać.
Nie widać żadnych rozsądnych czy choćby uargumentowanych danymi propozycji. Klub Jagielloński nagle okazał się klubem ekspertów od węgla, bo mieli odwagę zaproponować konkretne parametry. Niestety wyjęte z kapelusza. Nie sądzę aby sprawdzili, czy są realne i ile musiałaby wtedy kosztować tona najtańszego węgla (nawet jeśli są oparte o jakieś propozycje fachowców). Klub Jagielloński pewnie węgla nie używa, za to używa powietrza, więc tylko korzyść z tych regulacji go obchodzi. Kiedyś zachęcali: nie zostawiajmy ekologii lewicy. Ale chyba sami siebie opacznie zrozumieli – owo niezostawianie nie powinno polegać na małpim kopiowaniu. A uzasadnienie?
Tego typu paliwo nie powinno trafiać do domowych kotłów i pieców ze względu na dużą emisję zanieczyszczeń do powietrza.
To jest cudowne jak wszyscy powtarzają to jak wierszyk w pierwszej klasie, ale nikt dowodów nie przedstawia. Ja mogę teraz przytoczyć dowód, że tak z automatu nie jest – ale ja nie mam opiniotwórczych mediów, więc wszelkie merytoryczne argumenty, choćby nawet najsłuszniejsze na świecie, mogę sobie w ramki oprawić.
Miał do bicia
Ton narracji nadał oczywiście Polski Alarm Smogowy, potem pokrewne organizacje, inni zieloni, usłużne media, które przedstawiły to jako opinię ekspertów. A jak już rzecz jest w mediach, to zaczynają ją powtarzać użyteczni idioci oraz zwykli ludzie, którzy naprawdę w to wierzą, bo się nie znają. Przecież rzecz w dużym uproszczeniu i na obiegową logikę wygląda sensownie.
Komunikat do gawiedzi brzmiał mniej więcej tak: w zimie znów będzie dym i smród bo minister dopuścił na rynek zły miał z 30% popiołu.
Laik to łyknie, jest proste i logiczne (trzeba brać przykład). Żebyzzb nie zacząć myśleć i zadać sobie pytania:
- Czy taki miał jest już na rynku? Tak.
- Jaki procent rynku stanowi? Miał ogółem, łącznie z lepszymi gatunkami – kilkanaście procent.
- O ile wyższa jest emisja ze spalania takiego najgorszego miału w stosunku do „dobrego” węgla? W tym cała heca, że w kotłach miałowych emisja z gorszego paliwa jest niższa niż z paliwa lepszego tam, gdzie jest ono źle spalane. A gdzie jest źle spalane? Patrz: najbliższy kopcący komin.
Celem zielonej międzynarodówki niezmiennie jest walka z węglem. Bardzo dobrą ku temu okazją jest smog. Wystarczy nierozerwalnie skleić w mentalności ludzi smog i węgiel w jedno – i to pociągnie węgiel na dno. Dlatego jako jedyny sposób na smog lansują takie środki, które maksymalnie podniosą koszty ogrzewania węglem. W tym celu naciskają na śrubowanie jakości paliw (za czym idzie wzrost cen) a histerycznie reagują na próby poprawy jakości spalania – co ma znacznie większy wpływ na emisję niż jakość paliwa, ale w ich nomenklaturze prowadzi to do utrwalenia węgla, bowiem nie czyni go trudniej dostępnym.
Już się obawiałem, że głosu fachowców nie usłyszymy – a jednak. Za nettg.pl:
Na istotę problemu z punktu widzenia ochrony zdrowia publicznego i czystości powietrza zwraca uwagę szef Instytutu Chemicznej Przeróbki Węgla Aleksander Sobolewski, który zwraca uwagę, że już tylko wprowadzenie obowiązkowych świadectw jakości węgla idzie w dobrą stronę i cywilizuje handel w składach:
– Na początkowym etapie wdrażania ustawy limity dla siarki w węglu są drugorzędne. W Polsce mamy problem głównie z nadmiernymi stężeniami pyłów i benzo(a)pirenu – ocenia w wypowiedzi dla Rzeczpolitej w środę, 21 sierpnia
Skąd wobec tego biorą się pyły i benzo-a-piren? Odpowiedź jest w badaniach tego samego Instytutu – wykres przytoczony powyżej. Skoro paliwo z dużo mniejszą zawartością popiołu (węgiel orzech) potrafi emitować znacznie więcej niż paliwo gorsze (miał) – to o emisji decyduje jakość spalania.
Drogie paliwa wciąż są zbyt tanie
Kolejny problem podnoszony przez zielonych to brak standardu turbopaliwa do kotłów 5. klasy. To logiczna konsekwencja modelu „musi być drogo żeby było czysto”. Już minionej zimy paliwa do kotłów automatycznych w okolicach 1000zł/t nie były niczym dziwnym, ale jeszcze dawało się znaleźć węgle tańsze. To niedobrze. Wykasujmy tańsze, niech wszyscy płacą min. tysiąc za tonę.
Za określenie parametrów paliwa do kotła odpowiada producent. Już teraz wielu podaje te parametry absurdalnie wysokie, bo tak najłatwiej przejść badania. Jeśli ktoś wziął taki kocioł na dotację, niech teraz szuka węgla „>28MJ”, bo do tego zobowiązał się w umowie dotacyjnej.
Wysokie wymogi na paliwo to jest rak tej branży – z punktu widzenia użytkownika kotła, bo dla branży to jest żyła złota: klepią niepełnosprawne kotły, które nie są w stanie czysto spalać niczego poza śmietanką najlepszych paliw i sprzedają je za grube publiczne pieniądze. Żyć, nie umierać – dla kotlarstwa, na krótką metę. Bo my w ten sposób kręcimy na siebie bata: uzależniamy się od jednego rodzaju najdroższego paliwa. Wystarczy, że jego ceny nagle wzrosną albo dochody ludzi spadną i ludzie będą zmuszeni wstawić ruszcik i wrócić do smażenia wszystkiego, co nie ucieka na drzewo.
Kto ma media ten ma rację
W ofensywie ideologicznej jak zwykle przoduje Gazeta Wyborcza.
Tchórzewski wrzuca miał do pieca.
Minister energii Krzysztof Tchórzewski wbrew obietnicom premiera Morawieckiego chce dopuścić odpady z węgla do palenia w domowych piecach.
Dwa zdania – trzy kłamstwa. Wierny przekaz zielonej narracji przez zielonych funkcjonariuszy medialnych. Zanim się ktoś będzie podśmiechiwał na temat spadającej sprzedaży tego dziennika, polecam sprawdzić, kogo media zagraniczne powtarzają.
Ktokolwiek nazywa media czwartą władzą – myli się. To jest pierwsza władza. Oni decydują, o czym i czego się dowiesz, oni obsadzają stołki „ekspertów” tymi, którzy im się podobają. Problem w tym, że innych mediów – poza większymi incydentami – rzecz nie interesuje albo kopiują obowiązującą narrację bez zgłębienia tematu. I tak utrwala się ludzi w błędzie czy raczej kłamstwie, jakoby musiało być drogo żeby dało się żyć.
Normalnie zimą robi się najazd na kopcących sąsiadów. Ale teraz trzeba tę winę przekierować na ministra energii, więc proszę bardzo, przełączamy wajchę i jest:
https://twitter.com/SmogLab/status/1032378509505658880
Flot urojony
Od Polskiego Alarmu Smogowego wyszedł koncept możliwej (a raczej: pewnej) dalszej sprzedaży flotu przez mieszanie go z miałem. Ktokolwiek ma pojęcie o flocie i miale, ten się w czoło puknie – miał ze znaczną domieszką pyłu węglowego jest widziany jako zamieciony z placu i dla większości kraju byłby nie do spalenia. Ponadto nawet na oko będzie można rozpoznać domieszkę flotu. O pomyśle sprzedaży samego flotu jako miału aż szkoda strzępić klawiaturę – flot ani muł nie zostały dopuszczone w rozporządzeniu, są otwarcie zakazane w ustawie a Polska Norma określa, co jest flotem a co miałem.
Działacze PAS są tą wiedzą nieskalani. Tylko by ich krępowała. Mają za to daleko posunięte uprzedzenia wobec branży węglowej, które podpowiadają im, że jeśli górnictwo może coś złego zrobić (choćby wyłącznie w ich fantazji), to na pewno to zrobi.
Ciekawego porównania użyła Polska Zielona Sieć. – Proponowane przepisy można porównać do sytuacji, gdyby jakaś hipotetyczna ustawa zabraniała sprzedaży bułki tartej, ale rozporządzenie wykonawcze jednak na to zezwalało, pod warunkiem, że będzie się odbywało pod szyldem sprzedaży bułek, do których będzie można ją dosypywać w dowolnej ilości – uważa Jan Ruszkowski.
W tym porównaniu nieświadomie oddali idiotyzm własnego pomysłu. Mieszanie pieczywa z bułką tartą ma podobnie wiele sensu co mieszanie flotu z miałem. Na marginesie warto odnotować, że właśnie minął rok odkąd polskie kopalnie przestały sprzedawać muł i flot na rynek cywilny (przynajmniej oficjalnie, nie wiem jak jest faktycznie, bo nie mam uprawnień kontrolnych).
Pomysł komentuje także nettg.pl:
Wśród zarzutów do rozporządzenia pojawiają się absurdalne, jak ten, że pozwoli spalać w domowych kotłowniach muły i floty. Dlaczego? Bo minimalną wielkość ziaren dozwolonego miału zapisano jako 0 mm. To prawda, tylko że w Polsce ten „zerowy parametr” (dzięki Polskiej Normie o sortymentach PN-G-97001:1982 i wcześniejszych) funkcjonuje w przemyśle, handlu oraz na potrzeby jednostek badawczych i statystycznych od niepamiętnych czasów (i jest już legendarnym przedmiotem dowcipów w branży). Nikomu dotąd nie przeszkodził w odróżnieniu miału od odpadów (bo przecież o tym, co jest flotem czy mułem odwirowanym w instalacjach zakładów przeróbki węgla lub wyciągniętym z wodnych osadników, nie decyduje samo uziarnienie, a technologia separowania odpadu i zanieczyszczenie np. iłami czy pirytami).
W innej wersji tego samego zarzutu krytycy wytykają, że minister zezwolił na muły i floty, bo nie określił dopuszczalnej ilości tzw. podziarna (najmniejszych drobin) np. w miałach. Aż trudno uwierzyć, że „eksperci” nie wiedzą, iż ustawa mułów i flotokoncentratów (podobnie jak torfu i od 2020 r. węgla brunatnego) zakazuje całkowicie (art. 7. ust. 7a, pkt 1 i 2), w jakiejkolwiek ilości. A w dowolnych mieszankach ilość dodatków innych niż węgiel kamienny nie może przekroczyć 15 proc. (art. 2, ust. 1, pkt 4a, ppkt a). Minister nie potrzebował powtarzać ustawy w swoim rozporządzeniu!
Latający cyrk
Ponownie smaczek z nettg.pl:
Związkowcy, którzy znają kulisy negocjacji treści rozporządzenia, idą dalej: oskarżają Piotra Woźnego o… sabotaż gospodarczy i lobbowanie na rzecz zagranicznych producentów.
– Propozycja pełnomocnika polega na zastąpieniu polskiej klasyfikacji podziałem węgli na sposób znany w niektórych krajach Unii Europejskiej. Chce dopuścić do sprzedaży tylko węgiel odpowiadający klasom handlowym premium. To węgiel typu antracytowego. A to oznacza wyeliminowanie praktycznie całej produkcji naszych kopalń – tłumaczą.
Antracytu ani niczego zbliżonego się w Polsce nie wydobywa. Nasuwa się pytanie: kto na wajchowego od smogu posadził dyletanta w dziedzinie węgla? Jeśli to jest prawda, to określenie tego „sabotażem” jest w pełni na miejscu – Pan Woźny postanowił pozbawić ludzi węgla w ogóle lub ostro podnieść jego ceny jeśli musielibyśmy nagle zacząć wszystko importować. Jeśli takie pomysły rzuca na poważnie a bez świadomości skutków – to chyba tym gorzej o nim świadczy?
To jest nie do wiary, że tam u steru władzy, decydując o jakości życia milionów ludzi, można odstawiać takie szopki. Ludzie pod wpływem zielonej międzynarodówki traktują węgiel gorzej niż narkotyki, zapominając że służy on Polakom do przeżycia zimy w cieple, a nie uprzykrzenia sobie nawzajem życia – to jest skutkiem ubocznym, który wcale nie musi występować. Pisałem o tym Panu Woźnemu, ale odpowiedział, że nie jest zainteresowany poprawą kultury i rozwijaniem technologii spalania węgla i drewna. Jego działania wydają się zbieżne z kierunkiem zielonej międzynarodówki, która ma na celu zwijać spalanie węgla a nie je ulepszać.
Co my możemy?
Nic, oczywiście. Można dać na mszę w intencji by cena jedynego dozwolonego węgla zbyt szybko nie przekroczyła 2000zł/t.