Miesięczne archiwum: czerwiec 2021

Humbug elektryczny czyli spirala oszustw wokół zwykłej grzałki

Ogrzewanie elektryczne ostatnimi laty zyskuje na popularności oraz pojawiają się coraz to nowe sposoby grzania prądem. Niestety jest to również wylęgarnia oszustw. Marketing co niektórych urządzeń grzewczych na prąd usiłuje sugerować lub wprost cisnąć ludziom kit, jakoby te sprzęty w sposób cudowny – wbrew prawom fizyki – zużywały mniej prądu niż zużywać muszą.

Promienniki podczerwieni, folie grzewcze, kable grzewcze, kotły indukcyjne… Namnożyło się tego. I bardzo dobrze. Każde z tych urządzeń jest przydatne i sensowne w określonych zastosowaniach. Nie przyszedłem tutaj deprecjonować konkretnych urządzeń grzewczych ani ogrzewania elektrycznego w ogóle. Chcę wyjaśnić, jak ono działa – i ile musi kosztować. Może kogoś to uratuje przed złapaniem się w sidła marketingowców.

Wszystkie grzałki są równe

Widziałem twierdzenia marketingowców typu: zwykła grzałka ma sprawność 70% a nasze folie/kable/kocioł – ponad 90% i dlatego mniej prądu zużywają.

Bzdura.

Każda grzałka, szerzej – każda metoda zamiany prądu w ciepło ma sprawność nieomal 100% – bo tutaj praktycznie nie ma pola do strat. Cała energia elektryczna skonsumowana przez grzałkę zostaje zamieniona w ciepło.

Owszem, poszczególne rodzaje urządzeń grzewczych na prąd mogą być wykonane z różnych materiałów, mogą zamieniać prąd w energię cieplną na różne sposoby – i to ma swoje konsekwencje np. w ich trwałości. Ale pod względem sprawności zamiany prądu w ciepło – w istotny sposób się nie różnią.

Nie ma grzałek równiejszych

Żaden rodzaj ogrzewania elektrycznego nie może mieć sprawności większej niż 100%. Nie pozwalają na to opresyjne zasady klasycznej fizyki w myśl których energia nie bierze się znikąd: dla otrzymania 1kWh ciepła trzeba zużyć 1kWh prądu.

Dlaczego o tym piszę? Dostałem laurkę reklamową kotła elektrycznego o rzekomej sprawności ponad 500% (był na to kwit z hehe badań u jakiegoś pana inżyniera). To fizycznie niemożliwe. Ale sam produkt bardzo ładnie opakowany w nowoczesne marketingowe slogany, cały zieloniutki od ekologii. Z pewnością znajdzie zadowolonych (przynajmniej do pewnego czasu) klientów.

Klasyczna fizyka zaorana.

Nie było to pierwsze ani na pewno nie ostatnie perpetuum mobile, którego twórcy/sprzedawcy przychodzili do mnie po prośbie o reklamę.

Ogrzanie budynku zawsze musi pochłonąć tyle samo energii

Już od ładnych kilku lat walczę ze ściemą w marketingu promienników podczerwieni. Próśb ani gróźb nigdy od tej branży nie otrzymywałem, więc pewnie nie popsułem im interesu, chociaż artykuł był i jest wysoko w wynikach wyszukiwania.

Promiennikarze mają taką legendę, że niby promienniki podczerwieni dla uzyskania analogicznego komfortu cieplnego w budynku zużywają X% mniej energii (gdzie X bywa różny, ostatnio gdzieś widziałem 30%) niż inne sposoby ogrzewania.

Jedno jest pewne: aby nagrzać budynek (ściany, stropy, całe wyposażenie oraz powietrze) do danej temperatury, np. +21 st.C, zawsze potrzebne jest tyle samo energii – niezależnie jakiego źródła i sposobu dostarczenia się użyje.

Co jest realne: promienniki mogą dawać odczucie ciepła mimo niższej temperatury powietrza i/lub ścian. Niestety nie widziałem żadnych dowodów, jaką oszczędność byłoby to w stanie wygenerować – jest tylko marketingowa mowa-trawa. Widocznie to wystarcza, aby były obroty.

Na Ciepłowłaściwie.pl koszty ogrzewania prądem przedstawione są w dwóch wariantach: dla ogrzewania akumulacyjnego (tam, gdzie można 100% energii pobrać w tanich godzinach) oraz nieakumulacyjnego (każdego, które musi grzać na bieżąco, a więc zużyje większość lub całość energii w godzinach szczytu). Są to kwoty maksymalne, wynikające z zapotrzebowania budynku na ciepło. Gorzej nie będzie.

 


Fot. tytułowa: Simon A. Eugster