Proceder spalania śmieci w domowych paleniskach bardziej pasuje do slumsów trzeciego świata niż do cywilizowanego kraju w sercu Europy. Jednak problem jest i nie pomoże przymykanie nań oczu, wlepiane na ślepo mandatów czy pożałowania godne kampanie społeczne. Nie jest on też nierozwiązywalny, a jeśli taki się wydaje, to tylko dlatego, że nie robi się z nim nic albo robi się to nieudolnie.
Pozwolę sobie wytknąć słabe punkty dotychczas prowadzonych w tym temacie działań oraz wskazać metody, które mogłyby odnieść skutek, gdyby tylko ktoś tam u góry bliższej lub dalszej chciał na poważnie zająć się tematem. Moje wynurzenia mogą być o tyle oryginalne, że sam latami musiałem dogrzewać dom starymi meblami, więc – w przeciwieństwie do większości zabierających głos w tej sprawie – znam temat od środka.
Dym całej prawdy nie powie
Postronni obserwatorzy mają tendencję, by w każdym kopcącym wściekle kominie dopatrywać się spalanych opon i pampersów. Statystyki Straży Miejskiej mówią jednak co innego. W różnych miastach raptem 15-30% kontroli kończy się ujawnieniem spalania niedozwolonych substancji. Ostatnie dane z Legionowa mówią o zaledwie 4-procentowej skuteczności kontroli. Zapewne nie wszystkich uda się nakryć na gorącym uczynku. Poza tym kontrolujący mogą być zbyt pobłażliwi gdy przyjdzie ukarać znajomka czy pociotka (np. w Zakopanem na 96 kontroli wykryto dwóch palaczy śmieci a nie ukarano nikogo). Ale i tak liczby te pokazują, że większość kopcących nie spala rzeczy zabronionych. Kopcenie legalnymi paliwami to jednak osobny temat.
Działa to też w drugą stronę: ci, co faktycznie spalają niebezpieczne odpady, wcale nie muszą przy tym kopcić. Najgorsze może być właśnie to, czego nie widać. Parę butelek PET dorzuconych na rozpałkę. Stare buty raz na miesiąc. Nie widać podejrzanych wyziewów z żadnego pojedynczego komina a jednak w powietrzu coś czuć i płucami to filtrujemy.
Dlaczego ludzie pakują odpady do pieców
Pewnie masz już gotową, czarno-białą odpowiedź na to pytanie, w której ty jesteś niewinną ofiarą, a palący śmieci – sadystą, degeneratem i seryjnym mordercą. Niestety sprawa nie jest czarno-biała. Przyczyny są różne:
- odruch warunkowy – dla niektórych jest naturalne, że droga do śmietnika wiedzie przez kocioł. Dziad tak robił, ojciec tak robił, i ja tak robię. Może są z tego jakieś zyski, a może nie. Ludzie zdają się nawet o tym nie myśleć. Bo jak inaczej tłumaczyć fakt, że w kotle ląduje szkło, stalowe puszki albo zepsute przetwory? Po prostu wszystko jak leci.
- szkoda wyrzucić – już dłuższą chwilę działa nowa ustawa śmieciowa wedle której płacisz za to, że żyjesz. W tej sytuacji palenie śmieci dla opróżnienia śmietnika traci sens, bo gmina odbiera niemal dowolne ilości. A mimo to niektórzy wolą wciepać plastik do pieca niż wystawić w worku przed dom. Jest to źle rozumiana gospodarność: po co wyrzucać, kiedy można to spożytkować spalając? Nawet jak nie ma odczuwalnego zysku, delikwent czuje się dzięki temu lepiej.
- utylizacja po polsku – powiedzmy, że szwagier ma fabryczkę gumofilców. Za utylizację odpadów musiałby dodatkowo dopłacić. Teść za opał też musi płacić. Jednak wystarczy, że szwagier podrzuci teściowi odpady z produkcji i oto obaj oszukali system: jeden oszczędził na utylizacji, drugi ma opał za darmo.
Podobnie działa ogrzewanie warsztatów samochodowych zużytym olejem. Następuje cudowna przemiana odpadu stanowiącego koszt w paliwo dające zysk. Że to niezdrowe? Ludzie potrafią robić gorsze rzeczy kosztem własnego zdrowia, a już na pewno cudzego. - nie wystarcza na uczciwy opał – jest wreszcie grupa tych, których naprawdę nie stać na kupno odpowiedniej ilości uczciwego opału. Nie ma obecnie sensownego wsparcia dla takich rodzin. Zasiłki na zakup opału to listek figowy (~1 tona węgla na sezon). Wyjaśnienie dla tych, co nigdy nie marznęli: +16 w domu to taki sam problem jak pusty żołądek. Nic dziwnego, że ludzie starają się ogrzać czymkolwiek. Ale znowuż pro tip dla niedoświadczonych przez życie: ci, którzy potrzebują naprawdę dogrzać dom, nie wrzucają do kotła jakichś śmiesznych plastików czy pampersów, bo to lichy opał a zresztą gospodarstwo domowe produkuje go zbyt mało (ogółem Polak produkuje dziennie ok. 1kg odpadów, z czego palna jest połowa a wartość opałowa tego miksu jest nieco niższa niż drewna). Prędzej spalą zbierane z okolicy stare meble, ramy okienne czy drewno rozbiórkowe.
Jesteś głupi, trujesz (dzieci) – czyli z woskową motyką na słońce
Walka ze spalaniem śmieci wygląda słabo przede wszystkim dlatego, że robi się w tym kierunku mało co. A gdy już coś się dzieje, to jest to robione totalnie źle, bo bez porządnego rozpracowania problemu – zauważenia różnorodnych przyczyn i dobrania odpowiednich środków zaradczych.
Było kilka kampanii społecznych w temacie spalania odpadów. Wszystkie równie beznadziejne, bo hasła wyglądają jakby ich autorzy z bezsilności postanowili przelać na odbiorców swoją frustrację. Jesteś głupi, trujesz (dzieci), grzeszysz – takie komunikaty były wysyłane. Albo tutaj, świeżynka: zbieranie plastikowych opakowań na rzecz schroniska dla zwierząt „zamiast ich palenia”. Wszystko to można streścić krótko: „jesteś zły! przestań być zły, bo my tak chcemy!”.
Jeśli ktoś myśli, że od gadania o truciu siebie (ewentualnie dzieci) plus okładania ludzi nieheblowanym poczuciem winy komuś przyjdzie do głowy zmienić praktykę, to jest co najmniej naiwny. Nie trzeba być szpecem od marketingu czy psychologii, by znaleźć inne problemy, na które takie prostackie chwyty nie działają: ot choćby palenie papierosów, jazda po pijanemu, wypalanie łąk.
Natomiast akcja z plastikami dla schroniska zawiera w sobie sensowny element: jej inicjatorzy wspominają, że sprzedadzą zebrane tworzywa sztuczne a zysk przeznaczą na pomoc zwierzętom. Nie chcę absolutnie deprecjonować sensu akcji i dobrych intencji ludzi (choć wiemy, gdzie używa się ich jako nawierzchni drogowej), ale być może porównywalny jeśli nie większy efekt dałoby nagłośnienie faktu, że na skupach płacą za plastikowe butelki. Wtedy żal byłoby spalić… Nie załatwia to oczywiście całości problemu, bo nie tylko plastik jest palony.
Zabierzmy niegrzecznym dzieciom zabawki
Kolejnym działaniem pozorowanym w niby-walce ze spalaniem śmieci jest pomysł zabrania ludziom urządzeń, które umożliwiają ten proceder. Realizuje się to np. w programach ograniczania niskiej emisji na Śląsku, gdzie dotowane kotły węglowe nie mogą mieć rusztu awaryjnego, który to przecież umożliwia spalanie śmieci.
O święta naiwności! Że niby zdeterminowany Polak nie umie sobie dorobić rusztu? Idąc tym tropem, należałoby prewencyjnie zakuć w dyby każdego posiadacza kotła – wtedy z pewnością nie spaliłby niczego zakazanego, bo do tego potrzebne są ręce. W kotle, piecu czy kominku operator zawsze będzie mógł umieścić kalosza. Rzecz w tym, aby – nawet mogąc – nie chciał.
Dlaczego paliłem śmieci, dlaczego przestałem
W moim przypadku spalane były dwa rodzaje odpadów w dwóch różnych celach:
- stare buty i ubrania – z nawyku i przeświadczenia, że tak wygląda gospodarność („te buty nadają się już tylko do pieca”)
- stare meble – żeby się dogrzać, bo nie zawsze udało się dostać z MOPS-u zasiłek na opał, wtedy brakowało ok. tony węgla, którą zastępowało się zdobycznym drewnem różnego rodzaju: paletami, drewnem rozbiórkowym, ramami okiennymi, starymi kanapami (co tam się nawinęło). Mimo takiego dość znacznego dogrzewania standard cieplny w domu pozwalał ledwo na wegetację w kalesonach.
Jednak od ok. ośmiu lat nie spala się u mnie ani starych butów, ani starych mebli. To nie jest efekt dotacji, zakazów, mandatów, nagłego wzbogacenia ani jakiegoś ekologicznego oświecenia. Dalej ogrzewam tym samym 30-letnim żeliwnym kotłem. Więc co się stało?
Zniknęła potrzeba palenia starych mebli. To nie było moje hobby ani złośliwość względem świata. Gdy tylko nauczyłem się prawidłowo obsługiwać kocioł i rozpalać od góry, zużycie opału spadło z równowartości ok. 3 ton węgla (z czego tony zwykle brakowało i trzeba było uzupełniać byle czym) do 2 ton (na które zawsze udawało się uciułać). Co więcej, w domu odtąd zamiast +16st.C jest całą zimę średnio co najmniej +21st.C. Jaki w tym momencie byłby sens polowania na stare meble, żeby przyoszczędzić coś z pozostałych dwóch ton? Te kanapy i kredensy też nie przychodziły do domu same. A nawet gdyby spadały mi z nieba, to dziś nie paliłbym np. płyt wiórowych, bo wiem jakie są tego konsekwencje (dawniej też wiedziałem, że to nie jest zdrowe) a nie jest mi to już niezbędne do przetrwania zimy.
Natomiast co do spalania starych butów i ubrań, był to nawyk rodziców, który gdzieś z biegiem lat zaniknął. Nie jestem tylko pewien, czy aby pod wpływem moich pouczeń. Może to skutek uboczny tego, że w domu zrobiło się ciepło.
Jak skutecznie zwalczać spalanie śmieci
Konkretna pomoc zamiast taniej litości
Jeśli chwilę pomyśli się nad w/w przyczynami, dla których ludzie spalają odpady, to można podzielić palących śmieci na dwie bardzo ogólne grupy:
- ci, którzy palą z własnej mniej czy bardziej świadomej woli – przez głupi nawyk albo chęć zysku, w każdym razie prośbą, groźbą lub mandatem można zmienić ich postępowanie
- ci, którzy usiłują przeżyć do wiosny – w ich przypadku mandat nie podziała, a wręcz tym bardziej zmusi do palenia badziewia.
W tym sezonie grzewczym (2015/2016) sporo gmin zaczęło się chwalić w mediach, jak to skutecznie zaczęli ścigać palących śmieci (jakby takiego obowiązku nie mieli zawsze?!). Rzecz jasna mandatami. Niewielu się zająknie, że potrzebne jest rozróżnienie na tych, których trzeba pouczać a w ostateczności karać oraz tych, którym trzeba pomóc (o tym też już było). Bo ta pomoc musiałaby kosztować.
Dlatego dominuje podejście przymykania oczu. Strażnik nie wlepi babci mandatu za porąbaną meblościankę w kotłowni, bo wie, że to bardziej zaszkodzi niż pomoże. I super, jeśli to zauważa, ale za tym powinno iść nie luźne traktowanie prawa, lecz system konkretnej pomocy dla ludzi w trudnej sytuacji.
Podkopać mit opłacalności
„Rekreacyjne” spalanie zawartości własnego śmietnika daje tylko złudzenie zysku, ale za to zupełnie realny syf w powietrzu. Było to już dokładnie wałkowane w analizie opłacalności spalania śmieci. Jeśli kilka milionów domów spali tylko po jednej butelce PET dziennie, to każdy jeden z nich zysku nie zauważy, ale syf w skali kraju robi się straszny.
Dążenie do oszczędności nie jest niczym złym. Trzeba tylko zmienić jego formę. Ludzie znają tylko dwa sposoby oszczędzania: nie palić i marznąć albo spalać byle co, byle tanie lub darmowe. Lepszą drogą do oszczędności jest spalanie efektywne – to mniej trucizn w powietrzu i niższe zużycie opału. Lecz skąd zwykły człowiek ma to wiedzieć, gdy nikt mu nie powiedział?
Konkretnie pokazać złe skutki
Śmierć jednego człowieka to tragedia. Śmierć milionów – to statystyka. Podobnie straszenie bliżej nieokreślonym truciem siebie lub dzieci spływa jak po kaczce woda po kimś, kto jest pewien, że per saldo zyskuje. Odroczone złe konsekwencje nie przemawiają do ludzi. Lepiej teraz taniej (w ich mniemaniu) mieć ciepło, a na starość i tak się umrze.
Inaczej by to wyglądało, gdyby złe skutki spalania niebezpiecznych odpadów pokazać w detalach:
- jakie konkretne chemikalia gość sobie produkuje – takie same, którymi mordowano ludzi w okopach I wojny światowej czy w komorach gazowych Auschwitz, które wydala kopalniana hałda czy huta aluminium
- że zjada się to potem w ziemniakach, marchewce i jajach od kury z własnego podwórka
- jakie są tego pierwsze efekty zdrowotne – wtedy delikwent dostrzegłby, że problem nie jest gdzieś hen w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale już zaczyna dotykać jego samego albo rodzinę
Zamiast chłostać palących – pozytywny przekaz do niepalących
Wszyscy głównie groźbami i nadymaniem poczucia winy usiłują przekonać tych, co palą śmieci, by tego nie robili. Brakuje przekazu do tych, którzy patrzą z boku i nic nie robią: rodziny, sąsiadów, znajomych. Oni muszą się dowiedzieć, że na tym cierpią, by mieli motywację do reagowania.
Przecież bardziej trafi do człowieka prośba żony czy dzieci, aby nie hodował im raka za parę stówek oszczędności, niż gromy rzucane nań z telewizorni, że jest zły i głupi!
Przykładem niech będzie kampania PZU „Kochasz? Powiedz STOP wariatom drogowym”. Przez lata była to typowa połajanka wariatów na drogach. Aż w 2014 roku postanowiono odwrócić metodę: negatywny przekaz do samych wariatów zastąpiono pozytywnym przekazem do ich najbliższych:
Głównym założeniem kampanii społecznej „Kochasz? Powiedz STOP Wariatom Drogowym” jest pokazanie pozytywnego wpływu, jaki mogą mieć na kierowców ich bliscy. Główny przekaz kampanii skierowany jest nie do kierowców, ale właśnie do ich bliskich – członków rodzin, przyjaciół, osób ważnych w ich życiu.
Działania edukacyjne kampanii miały na celu zachęcić pasażerów do reagowania na niebezpieczne zachowania kierowcy i pokazywać, jak poskromić „wariata drogowego”.
I co? I zadziałało nieporównanie lepiej niż wcześniejsze straszenie i moralizowanie! Odbiór kampanii był generalnie bardzo pozytywny, wzięło w niej udział kilka milionów osób.
Ale dobra kampania nie zrobi się sama. Wymaga zaangażowania fachowców i niemałych środków, czego dotąd w temacie spalania odpadów zwyczajnie nie było.
Prewencja i nieuchronne konsekwencje
Niektórym palenie badziewia się opłacać, np. tym, co utylizują odpady produkcyjne od szwagra z fabryczki gumofilców. Wynoszenie telewizorów ze sklepu bez płacenia samo w sobie też jest bardzo opłacalne. Dlatego taka działalność jest karalna, aby potencjalny zysk zrównoważyć groźbą kary i zniechęcić do takich praktyk. Również spalanie niebezpiecznych odpadów powinno być obarczone tak dużym ryzykiem przykrych konsekwencji, aby nie opłacało się tego robić.
Jak to bywa podnoszone przy okazji innych spraw, nie chodzi o nie wiadomo jak wysoką karę, ale o jej nieuchronność. I wcale nie musi to być zaraz mandat. Niech każdy, komu przyjdzie do głowy palić niebezpieczne materiały, spodziewa się wjazdu na chatę: najpierw ze strony sąsiadów, którzy nie pozwolą mu sobie zaszkodzić, w ostateczności zaś ze strony odpowiednich służb, które rozpoznałyby sytuację delikwenta i albo zorganizowały mu pomoc, albo upomniały (naprawdę ludzie niekiedy nie wiedzą, że nie można palić starych mebli; przecież zawsze palili i było dobrze), albo w ostateczności nałożyły mandat.
Dobrą opcją byłyby kontrole prewencyjne – by każdy właściciel domu wiedział, że przynajmniej raz w roku może mieć wizytę bez powodu. Podobno takie rozwiązanie jest już teraz prawnie możliwe. Dlaczego się go nie stosuje? Masowe kontrole byłyby kosztowne, zwłaszcza gdyby poddawać badaniom próbki popiołu. Uszczupliłoby to kasy i tak wiecznie przymierających głodem samorządów. Poza tym, nie oszukujmy się, problem nie jest na razie na tyle palący z punktu widzenia władz i większości mieszkańców, aby aż tak angażować się w walkę z nim.
Co robić, kiedy nie da się nic zrobić?
Parsknąłem srogo na pewnej węglowo-ekologicznej konferencji, gdy w bilansie zużycia paliw w Polsce prelegent uwzględnił spalane w domach śmieci. To tylko drobne potwierdzenie, że ten proceder ogólnie nie jest uważany za nic złego i patologicznego. Podobnie jak kiedyś było z paleniem papierosów czy jazdą po pijanemu, gdy obecnie w tych sprawach sytuacja zmienia się stale na plus – nie sama oczywiście, ale za sprawą lat pracy nad świadomością ludzi.
Taka sama praca jest potrzebna w temacie spalania odpadów. Ale czy ktokolwiek ma interes, by kompleksowo próbować problem rozwiązać, a nie tylko wziąć kolejną dotację na śmieszną szopkę? Nie wygląda na to. Lepiej niech sobie sprawa nabrzmiewa, aż w końcu nastąpi przegięcie i jak już ktoś przyjdzie to załatwić, to z metodami subtelnymi jak maczeta. Dla działaczy antysmogowych patologia palenia śmieci to jeszcze jeden powód, by kotły węglowe wysłać do huty a opornych palaczy poddać eutanazji. Na razie zgłaszają pojedyncze rażące przypadki do prokuratury. To nie jest rozwiązanie systemowe, ale przynajmniej przerywa się milczenie.