Właśnie ustalono na najwyższym szczeblu, że kopcenie węglem i drewnem jest bezpieczniejsze i zdrowsze od bezdymnego ich spalania. Proszę się rozejść i grzecznie czekać na dotacje. To wszystko był humbug i zbiorowa halucynacja 😉
Krakowski Alarm Smogowy wraz z Instytutem Chemicznej Przeróbki Węgla w Zabrzu wzięły się za ostateczne rozwiązanie (niem. Endlösung) kwestii palenia od góry. My wszyscy, jako mrówki bez struktur, dotacji i budżetów, zdołaliśmy jednak ugryźć tego słonia na tyle dotkliwie, że podjął wysiłki, by nas rozdeptać. Organizacja nastawiona na likwidację albo przynajmniej dojechanie ogrzewających węglem i drewnem oraz instytucja niecharytatywna reklamująca gdzie się da swój sposób na smog (w odróżnieniu od palenia od góry bezpieczny i przewidziany w DTR 😉 ) – błękitny węgiel. Wyniki chyba łatwo przewidzieć?
Zneutralizować konkurencję
Przyczyna zlecenia przez KAS badań palenia od góry jest prosta: zakazy i wymiana kotłów przestały mieć monopol w walce ze smogiem, bo rozniosła się wieść, że da się palić w starym piecu bez kopcenia. Wszczął się ferment, pojawiły się wątpliwości, czy uchwały i zakazy na pewno są konieczne? Trzeba więc było karła reakcji odłowić, aby dyscyplinę utrzymać.
Na stronach organów pana Guły znajduje się skrót raportu z badań. Przebadano podobnież kilka kotłów oraz piece „kozy”. Wedle wyników palenie od góry czasem powoduje wyższe emisje niż kopcenie, czasem zbliżone, a czasem emisje przy paleniu od góry spadają tak jak to pokazują dotąd znane badania.
Tutaj natomiast można znaleźć pełny raport z badań, który nie był publikowany – może dlatego, że wnioski z niego są nieco inne, niż te zaprezentowane w opublikowanym „skrócie”.
Wnioski są odpowiednie:
- rozpalanie od góry daje efekty od sasa do lasa, może nie zmniejszać emisji, a nawet ją zwiększać,
- rozpalanie od góry nie pozwala osiągnąć emisji mieszczących się w 5. klasie/ecodesign,
- emisje tlenku węgla również są dalekie od wymagań ecodesign,
- instrukcje obsługi kotłów nie przewidują palenia od góry,
- palenie od góry może prowadzić do śmierci na różne sposoby a będą temu winne osoby propagujące tę metodę palenia,
- palenie od góry jest niewygodne, bo trzeba palić cyklicznie i przekładać żar do popielnika przy ponownym rozpalaniu a to już w ogóle zgroza ile tu zagrożeń!
- palenie od góry jest trudne i uciążliwe w kotłach bez nadmuchu,
- spaliny przy spalaniu od góry drewna są dużo bardziej gorące niż przy paleniu od dołu, co może przyspieszyć zużycie kotła,
- elementy zewnętrzne kotła mocniej się nagrzewają, co grozi poparzeniami,
- jednocześnie moc kotła spada, co grozi „spadkiem komfortu cieplnego” (i dlatego „powinni tego zabronić” żeby ludzie nie zamarzali).
Patrzcie i uczcie się od najlepszych, przyszli Goebbelsowie! Tu nie ma jawnych kłamstw, bo nie są potrzebne. Wystarczy przedstawić fakty w odpowiednich proporcjach i właściwym świetle. My, którzy mamy doświadczenie z tą techniką palenia, śmiejemy się widząc taki absurd, ale laik – urzędnik, zwykły palacz – przeczyta i się wystraszy, jaką to śmiercionośną metodę chcą jemu wcisnąć oszołomi jacyś. Dobrze, że Instytut, ostoja bezstronnej fachowości, zdążył ostrzec.
Po raz kolejny naprostuję pokrótce powyższe manipulacje:
- Osiąganie emisji na poziomie 5. klasy nie jest ambicją palenia od góry, bo nigdy nie twierdziliśmy, że to panaceum na smog, ale tania i prosta metoda na znaczną poprawę – znane wyniki badań, na podstawie których kraje związkowe m.in. Szwajcarii i Austrii promują tę metodę, pokazują spadki emisji o ponad 50%, co przy nikłym koszcie wdrożenia jest grą wartą świeczki.
- Nic nie poradzimy na to, że wiele firm kotlarskich ma swoich klientów we rzici i zamieszcza w instrukcjach tylko sposób na wędzenie sąsiadów i straty paliwa, mimo że konstrukcja kotła umożliwia inne techniki palenia. Niestety chcąc spalać mniej paliwa musimy nieraz działać na własną rękę, często wbrew instrukcjom. Co nie znaczy, że lekceważymy sobie bezpieczeństwo! Zalecamy przy tym dużą ostrożność i najpierw uprzedzamy o możliwych problemach. Niepewnych możemy tylko odesłać po wsparcie fachowego kominiarza.
- Wszelkie wybuchy, zaczadzenia, poparzenia itp. wypadki mogą być jedynie konsekwencją partactwa: nienależytej budowy instalacji grzewczej, niestarannego utrzymania kotłowni z przyległościami lub nieprzestrzegania DTR tam, gdzie to konieczne. Jak może człowiek, który zapoznał się z DTR, oparzyć się o elementy kotła, kiedy jak byk stoi tam, że do kotła powinien podchodzić w ognioodpornym ubiorze, izolowanych rękawicach i okularach? Jak może go zaskoczyć buchnięcie ognia z kotła, skoro DTR ostrzega, by otwierając kocioł nigdy nie stać na wprost drzwiczek?
- Palenie cykliczne to zmiana nawyku, co nigdy nie jest komfortowe, ale efekt jest tego wart. Hejterzy starają się wyolbrzymić niewygodę konieczności czekania na wygaszenie kotła, bo to pierwszy odruch „przeciw” osób przyzwyczajonych do biegania do kotłowni. Milczą przy tym o zalecie cyklicznego i dłuższego grzania jaką jest bezobsługowe grzanie przez kilka godzin oraz wygrzanie budynku i lepszy komfort cieplny.
- Na podstawie 8 lat własnego doświadczenia mogę stwierdzić, że palenie od góry w kotle bez nadmuchu nie jest ani trudne, ani uciążliwe, a przede wszystkim przynosi istotną oszczędność opału. Takie tezy można wysuwać po pierwszych nieudanych próbach palenia, ale to tak jakby nienawidzić kolarzy po pierwszej wywrotce na rowerze.
- Kocioł rozpalony od góry wolniej startuje, bo wolniej przebiega proces zapalania paliwa, ale w zamian wzrasta efektywność spalania – chmura palnych gazów normalnie wypuszczana kominem zostaje dopalona. Nie ma potrzeby, by kocioł zawsze startował jak z procy, bo w wygrzanym budynku to nie jest konieczne, by utrzymać komfort cieplny.
To są rzeczy podstawowe, o których można przeczytać przed pierwszym paleniem, a kto przetrwa pierwsze kilka prób, szybko będzie się z tego śmiał. Podnoszenie ich do rangi problemów świadczy tylko o złej woli autorów i chęci maksymalnego odstraszenia nowicjuszy.
Analogia: rower jest niebezpieczny – nie wysiadaj z auta
Żeby oddać poziom absurdu całej sytuacji, przeniosę to na powszechniej znaną dziedzinę. Wyobraźmy sobie, że jakiś instytut od ropy i diesli zbadał użyteczność rowerów i sporządził takie wnioski:
- rower nie zmniejsza czasu dojazdu do pracy a czasem nawet go zwiększa, np. jak złapie cię kolka,
- rower nie pozwala osiągnąć prędkości takich jak samochody, w rzeczywistości są one kilkukrotnie niższe,
- wiele terenów w miastach nie zostało przystosowanych do jazdy rowerem,
- jazda na rowerze może skutkować śmiercią na różne sposoby, za co odpowiedzialne będą osoby zachęcające do tej aktywności,
- jazda na rowerze jest trudna i uciążliwa w rowerach bez dodatkowego napędu spalinowego lub elektrycznego,
- istnieje ryzyko włożenia nogi między szprychy w trakcie jazdy, co grozi hospitalizacją,
- jazda na rowerze zwiększa wydzielanie potu co może upośledzać relacje międzyludzkie,
Wszystkie punktu to szczera prawda – tylko naciągana, jednostronna, nadinterpretowana. Rowerzysta je wyśmieje, ale nowy adept kolarstwa może się zniechęcić i zostać przy dieslu. I o to chodzi.
Dym jest zdrowy albo w Instytucie nie potrafią palić
Wyniki badań prowadzą do rewolucyjnych wniosków: kopcenie jest zdrowsze niż myśleliśmy. Dopiero gdy przestajesz kopcić, narażasz się na produkcję zwiększonych dawek benzo-a-pirenu. Dlatego kopć (kopcij?) dalej!
Sytuacja z powyższego zdjęcia przedstawia emisję z pieców „kóz” takich jakie rozstawiamy na pokazach i zakrawa na kpinę. W jednym z zagranicznych badań porównywalne emisje w obu metodach osiągnięto tylko w wadliwie zbudowanym piecu, który był pozbawiony powietrza wtórnego i dostawał zbyt mało powietrza pierwotnego. Stąd wniosek, że prawdopodobnie palone było nierzetelnie, w sposób który faworyzował lub upośledzał którąś z metod. W kotle zasypowym to operator decyduje o wszystkim – ten sam kocioł i paliwo mogą mieć kolosalny rozrzut emisji.
Poniżej ewidentny wypadek przy pracy: 80-procentowy spadek emisji pyłów przy rozpalaniu od góry węgla.
Na szczęście pozytywny efekt udało się przyćmić ostrzeżeniem o znacznym spadku mocy kotła, co może grozić zamarznięciem domowników. I obowiązkowo trzeba zaznaczyć, że to nadal kilka razy powyżej normy ecodesign! Jest za to konkluzja, że ponieważ moc przy paleniu od góry spadła, to i emisję należałoby skorygować w górę – to chyba kpina? Badana jest emisja w przeliczeniu na objętość spalin – moc nie ma tu nic do rzeczy, a nawet niższa emisja na niższej mocy to tym lepiej, gdyż zwykle ze spadkiem mocy emisje wzrastają.
Test spalania drewna nasuwa podobne wątpliwości co „kozy”. We wszelkich badaniach emisja pyłów ze spalania drewna przekracza kilkukrotnie poziomy osiągane przez węgiel ze względu na dużo wyższą zawartość części lotnych w drewnie. A tutaj, w kotle do drewna nieprzewidzianym, podpalono furę drewna od dołu – i kopciła pięć razy mniej niż węgiel w tym samym kotle!
Nie wiemy, czy w obu przypadkach takie same były: jednorazowy załadunek, obciążenie cieplne, dawkowanie powietrza. Skoro przeprowadzono wiele prób dla tych samych paliw, to możliwe powinno być stwierdzenie, jakie czynniki decydowały o emisji. Ale celem tych badań nie było pokazanie ludziom jak prawidłowo mają palić, lecz obrzydzenie wszelkich pomysłów na czystsze palenie.
Badania nie są niezależne a metodologia – nie w pełni znana
Zastrzeżenia do w/w badań mam następujące:
- przeprowadził je instytut komercyjnie zaangażowany w przedsięwzięcia, którym upowszechnienie palenia od góry zagraża (błękitny węgiel), przez co można mieć wątpliwość co do rzetelności ich przeprowadzenia lub przynajmniej przedstawienia wyników,
- mowa jest o zmianach emisji w zasadzie o 180 stopni, a nie jest wytłumaczone, co było tego przyczyną – a musiały to być działania operatora,
- nie jest wyjaśniona metodologia pomiarów: czy liczby na wykresach to wartości szczytowe, średnie?
- badania nazywają się energetyczno-emisyjne, a nie ma nic o sprawności kotłów – najbardziej miarodajne byłoby przeliczenie emisji na 1kWh uzyskanej energii
Wobec tego nie rezygnujemy na razie z zamiaru przeprowadzenia badań na niezależnym gruncie, w sposób dobrze udokumentowany. Będzie nam cokolwiek trudniej, bo nie zasila nas program LIFE.
To działa.
Znów sprawdza się mądrość ludowa: kto chce, znajdzie sposób – kto nie chce, znajdzie powód. Kiedyś byłem naiwny. Myślałem, że skoro jest cień szansy, że tak prosta i tania metoda może dać niezłe efekty, ba, jest już promowana w kilku krajach, to wystarczy powiadomić o jej istnieniu różne organizacje działające na rzecz środowiska i zdrowia ludzi – przecież tyle ich jest! – a dalej pójdzie z górki.
Szybko się z tej naiwności – przez doświadczenie – wyleczyłem. Tylko kasa się liczy. Nie dość, że samo promowanie palenia od góry jest słabo dochodowe, to jeszcze podcina gałęzie innym biznesom. Nic dziwnego, że mało kto w to wchodzi, a komu my wchodzimy w szkodę, będzie się starał psem poszczuć.
Nie mamy struktur, budżetów na marketing ani dotacji. To ruch społeczny w najgłębszym tego słowa znaczeniu. To, że ludzie usłyszeli o paleniu od góry, wynika tylko z jednej rzeczy:
TO DZIAŁA
Ludzie widzą na własne oczy, że spalają mniej i czyściej – więc podają wiedzę dalej. A co o tym sądzi W.Cz. dyr. Sobolewskiego (audycja z 7.04):
Krakowski Alarm Smogowy zlecił nam przygotowanie pewnych testów. Myśmy te testy wykonali w typowych klasycznych urządzeniach grzewczych robiąc to dla węgla i biomasy. Były to urządzenia ręczne, gdzie spalanie było metodą od dołu jak i od góry. Po to żeby pokazać naukowo w naszym laboratorium akredytowanym czy jest poprawa czy nie. Wiecie państwo, gdyby to wszystko było takie proste to byśmy prostu obrażali inteligencję Polaków. Mielibyśmy wszystkich Polaków za idiotów, że dawno nie wpadli na to w jaki sposób to robić. Proszę państwa mówiąc językiem takim młodzieżowym to ściema. To po prostu tak to wygląda. W niektórych przypadkach rzeczywiście następuje obniżenie, w przypadku innych urządzeń następuje nawet podwyższenie. Dodatkowo mamy bardzo duże ryzyko, że niektóre z tych kotów nie są przystosowane do górnego spalania i może grozić to zarówno pożarami jaki wybuchami. To są bardzo problematyczne sprawy. Kto weźmie odpowiedzialność za pierwszy wypadek, który będzie tym spowodowany?
Metoda jest szerzej znana od ładnych kilku do ok. 10 lat. Nie słyszymy o żadnych podobnych wypadkach – a czy ewentualny poszkodowany trzymałby to w tajemnicy? Natomiast nie ma dnia, by gdzieś w kraju nie palił się komin zaklejony smołą przez kocioł palony „zgodnie z instrukcją” zamiast zgodnie z rozumem.
Ponadto górne spalanie wymaga bardzo dużej dbałości osoby palącej. Proszę zwrócić uwagę, że kocioł powinien być po każdym cyklu rozpalany na nowo. Bądźmy realistami, kto schodząc wieczorem do własnej piwnicy będzie chciał rozpalać od nowa. Każdy jak widzi ten żar normalnie prosto dorzuci… I to są opowieści, że nagle całe społeczeństwo stanie się zdyscyplinowanym. Zobaczymy tylko jak idzie nam selektywna zbiórka odpadów. To są mity.
Tak, skoro nie osiągniemy efektu 100%, to lepiej w ogóle nie próbować.
Rzeczą, którą trzeba zwalczać to jest takie naiwne przekonanie, że nagle wydamy jakąś broszurkę i powiemy ludziom, żeby palili od góry. Wtedy nie trzeba ani standardów na węgiel ani nie trzeba wymiany kotłów na niskoemisyjne ani nie trzeba przechodzenia na gaz i ciepło systemowe. Wystarczy palić od góry w starych urządzeniach często zdezelowanych eksploatowanych w sposób beznadziejny. To są po prostu bzdury. Każdego zachęcam do naszego akredytowanego laboratorium na merytoryczną dyskusję nad faktami a nie mitami.
Stawianie palenia od góry w roli panaceum to zagrywka taktyczna, aby za chwilę zanegować tę metodę po całości – skoro nie jest panaceum, to do niczego się nie nadaje.
A poza tym, panie Sobolewski, ma pan ludzi za idiotów właśnie przez takie podejście: oni widzą na własne oczy, że to działa, a Pan im ciśnie kit, że mają zwidy oraz są głupi i leniwi.
Jak żyć?
Nadal każdy musi sam zdecydować, czy siedzi dalej w dymie i syfie zgodnie z zaleceniem instrukcji i instytutu, czy – cytując w/w raport – lokuje znaczne zasoby finansowe (HUE HUE), kadrowe oraz organizacyjne w promocję tego rozwiązania.