Miesięczne archiwum: maj 2018

Prawdziwy postęp techniczny w spalaniu węgla

Fachowcy z całego świata rozmawiali w Warszawie o czystym spalaniu biomasy i węgla… w „trzecim świecie”. Polska – kraj duszący się w syfie, który sam sobie produkuje przez zacofanie w spalaniu tych paliw, nie jest zainteresowany rozwojem technologii, bo łudzi się, że już-zaraz od węgla w domach całkiem odejdzie. Gdy my potrafimy głównie wieszać czujniki i pisać apki, w „trzecim świecie” powstają proste i tanie piece, które emisją biją na głowę naszą 5. klasę.

Przekleństwo aspirujących do pierwszego świata

W Polsce czujemy się w wielu względach już-prawie pierwszym światem. Węgiel i drewno są skazą na tym wyobrażeniu, jakby gdzieś wybiło XIX-wieczne szambo. Każdy normalny człowiek, co sam nie musiał się w tym nigdy taplać, chciałby się tego smrodu pozbyć czym prędzej. Ponieważ w powszechnym przekonaniu smród = węgiel a węgiel = smród, dla pozbycia się smrodu trzeba pozbyć się węgla. Do tego dochodzi mainstreamowa zielona narracja jaki to węgiel jest zły i już tuż-tuż jego kres (a w każdym razie trzeba ku temu działać). To zbiera swoje żniwo nawet wśród tzw. węglowej nauki (tu mamy profesora, który 10 lat temu szefował IChPW a dziś bardziej skręca ku gazowi).

Kto by chciał rozwijać cokolwiek w tym – jak się zewsząd słyszy – dogorywającym światku? Kiedyś się dziwiłem, jak to możliwe, że w tzw. trzecim świecie jest postęp w spalaniu węgla i drewna, a u nas – nic.

Odpowiedź wydaje się prosta: trzeci świat jest świadom, że od paliw stałych długo nie ucieknie choćby chciał. Tam widzą, że warto i trzeba poprawiać technologię ich spalania. Piece muszą być proste i tanie, bo inaczej nie będzie komu ich kupować a państwa nie stać na sprawianie wszystkim drogich prezentów.
My też długo od węgla nie uciekniemy. Różnica jest taka, że oszukujemy się i łudzimy, że wcale tak nie jest. Dlatego nie rozwijamy technologii jego spalania a jednocześnie nie nadchodzi upragnione zniknięcie węgla. Stoimy w miejscu.

Gdyby 20 lat temu prócz kotłów podajnikowych wrzucono na rynek także tanie i czyste kotły zasypowe, dziś nie byłoby wielkiego śmierdzącego problemu. Czasu nie cofniemy, ale możemy ruszyć temat dziś. Niestety z odpowiedzi na moją petycję sprzed trzech miesięcy w tej sprawie (a raczej ich niemalże braku) wynika, że państwo polskie nie jest zainteresowane zapewnieniem swoim obywatelom taniego i czystego ciepła z węgla i drewna. Dlaczego? Można odgadnąć z cytowanej poniżej wypowiedzi ministra środowiska: po co rozwiązywać problem u podstaw, kiedy na odpędzenie widma kar z Brukseli wystarczyło przygasić największe pożary (i to głównie na papierze póki co).

Warsaw Stove Summit 2017

Rok temu w Warszawie odbyła się Warsaw Stove Summit – międzynarodowa konferencja na temat rozwoju czystych i tanich pieców na biomasę i węgiel. Dlaczego piszę rok po fakcie? Bo dowiedziałem się o tym kilka dni temu, zupełnym przypadkiem. Wydarzenie nie było nijak nagłośnione w Polsce choć gościło je Ministerstwo Środowiska. Polskich prelegentów było mniej niż rodzynek w serniku, bo u nas nikt nie zajmuje się rozwojem tanich i czystych pieców. Byli za to ciekawi i konkretni ludzie ze świata, którzy nad tym pracują, co w efekcie pozwoli porównać polskie i „trzecioświatowe” podejście do rozwoju w dziedzinie spalania węgla i drewna.

W konferencji palce maczały nie tylko organizacje od lat związane z rozwojem pieców, szczególnie tych do gotowania, ale także ludzie zajmujący się… ochroną lodowców, czy szerzej: sprawami klimatu. Że niby piec na węgiel nie ma wiele z tym wspólnego? Bynajmniej. Ok. 3 miliardy ludzi na świecie na co dzień gotuje i ogrzewa się biomasą lub węglem. Zanieczyszczenia przy tym powstające to nie tylko choroby bezpośrednich użytkowników pieców – to też nadmierne nagrzewanie atmosfery, bowiem cząstki sadzy w niej zawieszone świetnie chłoną promieniowanie słoneczne. O tym się rzadziej mówi niż o CO2, bo to wymaga wiedzy technicznej a najgłośniejsi zawsze są ekolodzy „romantyczni”, którzy zamiast wiedzy mają w głowach ślepą ideologię.

Dostępne są prezentacje z konferencji (wszystko po angielsku). Ja skupię się na dwóch z nich.

Polski dogmat: drogo, drożej, kosmos

Jedyny poważny polski akcent na konferencji stanowili prof. Szlęk i dr Robert Kubica. Cóż tam mogli zaprezentować? Drogie kotły na drogie paliwa. I elektroflitry. Słowem: ma być czysto – musi być drogo.

Obrazek z 2016, pierwotnie satyryczny wobec kierunku, w jakim zmierza ogrzewanie węglowe, w 2018 roku już dokumentujący rzeczywistość, a niedługo może być miłym wspomnieniem, że lepiej już było.

Jako przykład najczystszego kotła przytoczony został niemiecki Windhager PuroWIN. To w pełni zautomatyzowany kocioł na zrębkę drzewną, który emituje poniżej 1mg/m3 pyłu. Czyli 40 razy mniej niż wymaga 5. klasa. Jak się przyjrzeć zasadzie jego działania, to jest ona taka, jak w kotle górnego spalania rozpalonym od dołu – z tą różnicą, że górniak przerabia paliwo na gaz i wypluwa ten gaz kominem nie spaliwszy go. Tutaj z początku jest tak samo, ale potem inaczej: nad paliwem znajduje się palnik, w którym gaz drzewny jest spalany a automatyki podtrzymuje tam płomień, tak że nie ma mowy o dymieniu. Dokładnie zasadę działania tego kotła obrazuje poniższy film.

Jest ultraczysto – jest też ultradrogo. Jest to wyrób zachodni na rynki zachodnie, dlatego w mocy 24kW kosztuje w Polsce (trzymajcie mnie) 81 tysięcy złotych!

Prelegenci konkludują: nie sztuka spalać czysto – sztuka zbudować kocioł czysty a odpowiednio tani. No i oczywiście paliwo certyfikowane wysokiej jakości musi być.

Dawno się o tym przekonałem, że polska „nauka węglowa” odfrunęła w okolice Jowisza. Jedyną możliwą i słuszną drogę widzą w automatyce, elektronice i najlepszej jakości najdroższych paliwach. To jest bardzo pragmatyczne podejście z ich punktu widzenia, bo bez automatyki, elektroniki i na normalnych paliwach trudniej jest osiągnąć najczystsze spalanie. Można by nawet pomyśleć, że się nie da. W końcu naukowcy z wieloletnim doświadczeniem mieliby się mylić?

Tak się składa, że na tej samej konferencji pojawił się jaskrawy przykład podważający tę narrację. Więcej: ja, wobec tego przykładu, na miejscu polskiej „nauki węglowej” zapadłbym się dawno pod ziemię.

To, czego nam trzeba, dzieje się w Kirgistanie

Kiedyś pisałem o czystych piecach kuchennych dla „trzeciego świata”. Był tam rodzynek: mongolski piec na węgiel (wszystko inne jest na drewno/biomasę). Jego autorem jest Crispin Pemberton-Pigott z RPA, który pracuje przy szeregu przedsięwzięć związanych z czystym spalaniem węgla w domowych piecach w wielu krajach. Jako jeden z niewielu naukowców na tym poletku rozwija tanie i proste urządzenia do spalania węgla i ma odwagę mówić prawdę o tym paliwie ludziom od dziecka nauczonym doświadczeniem, że węgiel to dym i smród. Poniżej jego prezentacja z konferencji w Warszawie.

Początek prezentacji wyjaśnia, skąd się bierze dym przy spalaniu węgla i że wcale go być nie musi. Autor argumentuje, że obecnie błędnie stosuje się pojęcia „jakości” paliwa albo pieca. Zamiast tego należałoby patrzeć na końcowy efekt w postaci emisji, a na to wpływ ma zestaw: paliwo + piec + palacz:

  • kiepskie paliwo w dobrym piecu z dobrym palaczem – da dobry efekt,
  • świetne paliwo w kiepskim piecu z kiepskim palaczem – to będzie dramat.

Potem opisana jest budowa i działanie nowoczesnego pieca węglowego.

Piec spalający krzyżowo (bardzo rzadko po polsku występuje ten termin). W istocie nasze kotły dolnego spalania pracują bardzo podobnie. 1. Zasobnik węgla, 2. Strefa wstępnego podgrzewania paliwa, 3. Strefa koksowania, 4. Strefa spalania koksu, 5. Spalanie gazów, 6. Miejsce na garnek. W przeciwieństwie do piecyków rozpalanych od góry, ten może pracować na okrągło, bo da się łatwo uzupełniać paliwo bez zaburzania procesu spalania.

Budowa takiego pieca jest zaskakująco prosta. Tu nie ma wielkich nowości, ale rzetelne trzymanie się praw fizyki i chemii:

  • paliwo pali się w niewielkiej porcji, dzięki czemu mamy kontrolowane spalanie, a nie pożar,
  • moc generuje głównie porcja żaru (4), który zawsze pali się czysto,
  • smoły węglowe ze stref (2) i (3) są uwalniane pomału i muszą przejść przez to żarowe inferno, gdzie zostają elegancko dopalone,
  • komora dopalania (5) jest izolowana, jest tam czas, miejsce i warunki (gorąco), by przereagowało wszystko, co jeszcze nie jest dopalone w strumieniu gazów.

Poniżej przykładowe wykonanie tego rodzaju pieca, który w Kirgistanie kosztuje w przeliczeniu ok. 600zł. A tu relacja z budowy egzemplarza w Polsce.

Widok od frontu

Przekrój

Wsyp paliwa (węgiel sortymentu gorszek) jest po lewej. Po prawej palnik, w którym układa się rozpałkę i podpala od góry

Moment rozpalenia

Piec przed ostatecznym montażem górnej płyty

Praca na małej mocy

Praca na pełnej mocy

Najciekawsze rzeczy zaczynają się gdy mowa o emisjach. Na tym wykresie dotyczącym powyższego pieca chwilowa emisja pyłów jest trudna do zauważenia, bo kładzie się na osi X. Widać zaznaczone pojedyncze wartości: ułamki miligrama. Łącznie w ciągu 6 godzin testu piec wyemitował 100mg pyłu ze spalenia 7,2kg węgla. Dla porównania kocioł 3. klasy mógł emitować 150mg pyłu tylko w 1m3 spalin! W kotle 5. klasy tyle pyłu będzie w 2,5m3 spalin podczas gdy spalenie takiej ilości paliwa wytwarza w sumie dziesiątki metrów sześciennych spalin.

Badania tego i innych pieców wykonywane były w Chinach, Mongolii, na Indonezji i w RPA. Nie są bezpośrednio porównywalne z tym, jak bada się kotły u nas, ale ta różnica działa po trosze na niekorzyść tych pieców – u nas w badaniu pomija się rozpalanie a tam zostało ono uwzględnione (tu powyżej widać pojedyncze skoki emisji pyłu na samym początku – to moment podpalenia rozpałki).

Na podstawie wykresu można przyjąć, że średnio piec emitował (zaokrąglając z zapasem w górę) jakieś 0,2mg/m3 pyłu. Co to oznacza?

Ten piecyk węglowy z Kirgistanu, bez automatyki, podajnika, grama prądu, elektroniki czy filtra, za ~600zł, spala czyściej niż nasze kotły na najdroższy węgiel, kosztujące pod 10000zł. Mało tego: on nie spala porównywalnie czysto – on jest DWIEŚCIE RAZY CZYSTSZY niż wymaga 5. klasa! Bije nawet wspomnianego Windhagera za 80 tysięcy zł.
No dobra, ale porównajmy się do podobnego pieca. W w/w prezentacji jako punkt odniesienia użyty został tradycyjny kopcący piec mongolski, który w badaniach wyemitował 13,3g pyłu na 1 godzinę pracy. Z kolei ten piec wyemitował 0,016g na godzinę. Różnica niemal TYSIĄCKROTNA.

To wygląda nieprawdopodobnie, jakby wóz drabiniasty wygrywał z bolidem Formuły 1. Ale to tylko złudzenie – bolidem F1 jest właśnie ten piec. Nakładziono nam do głów, że automatyka, elektronika i najlepsze paliwa to Jedyna Słuszna Droga Postępu. Bynajmniej. To jest droga łatwiejsza, ale niejedyna możliwa.

Liczby liczbami, ale niech przemówi obraz. Poniższa grafika prezentuje różnicę w emisji pyłów ze spalania węgla kamiennego zależnie od jakości spalania. Proszę nie regulować monitorów – musiała być tak wielka dla przedstawienia proporcji.

Crispin Pemberton-Pigott jako jeden z niewielu na świecie pokazuje, że domowe spalanie węgla może być nie tylko nieuciążliwe, ale niemal bezemisyjne (bo jak nazwać redukcję emisji o ponad 99%?!) a nie potrzeba do tego technologii z NASA – potrzebna jest za to wiedza i doświadczenie w budowie prostych i tanich urządzeń, o co wbrew pozorom trudniej.

Na swojej stronie autor publikuje cały zestaw pieców opracowanych dla różnych krajów i do różnych zastosowań wraz ze szczegółowymi projektami, które każdy może wykorzystać.

A tutaj relacja z budowy polskiego egzemplarza tego pieca.

Tani piec. Na co to komu?

Nieraz już pisałem, co myślę o kierunku, w którym podąża ogrzewanie węglowe między Odrą a Bugiem. Teraz mam dowód na to, że to nie było tylko moje jałowe biadolenie, ale da się do tematu podejść inaczej i to z nie gorszymi a dużo lepszymi efektami. Trzeba by tylko chcieć a najwidoczniej u nas nikt nie ma w interesie naprawiać świata, tylko robić hajs tu i teraz.

Wiadomo, że łatwiej jest wszystko zautomatyzować i wrzucić najlepszy możliwy opał. I odpowiednio skasować delikwenta. Drepczący tą ścieżką mają teraz złote żniwa, w dużej części z publicznych pieniędzy. Nie potrafią dostrzec, że jednocześnie wczytują protokół samozagłady, bo ceny ich wybajerowanych cacek rosną szybciej niż zarobki potencjalnych nabywców a jednocześnie użyteczność maleje – zawęża się zakres możliwych do zastosowania paliw, rosną ich ceny.

Z drugiej strony wiem, że łatwo mi się wymądrzać stojąc z boku. Inaczej bym pewnie śpiewał gdybym musiał zbudować na szybko produkt, który zarobi na chleb i na jacht. Ale jednak jestem ciekaw, co się będzie działo jesienią, gdy ludzie masowo ruszą kupować kotły i odkryją, co się stało z ich cenami.