Od około dwudziestu lat trwa bohaterska walka z niską emisją, której głównym orężem są dotacje na nowoczesne, drogie kotły węglowe lub inne jeszcze droższe źródła ciepła. Mimo przelewanych na ten cel milionów, jeśli nie miliardów, efekt w skali kraju jest słabo odczuwalny, bo za te sumy można wymienić zbyt mało kotłów w stosunku do potrzeb. Prezes WFOŚiGW Katowice mówiła w 2014 roku, że problem niskiej emisji zostanie zlikwidowany za 10 lat, ale tak realistycznie to za 20 lat.
Mamy więc nieźle działające programy dotacji do wymiany kotłów. Ale czy można nazywać je działaniami na rzecz poprawy jakości powietrza, skoro efekty są pełzające i osiągane wielkim kosztem?
Jednocześnie kompletnie ignoruje się możliwości obniżenia emisji trucizn z działających kotłów zasypowych, mimo że większy efekt można tu osiągnąć wielokrotnie niższym kosztem. A przecież "stare kotły" bynajmniej nie wymierają - stale stanowią ok. 3/4 sprzedaży nowych urządzeń!
Bezsens pokładania w dotacjach nadziei na szybką poprawę stanu powietrza najlepiej widać, gdy policzy się ile osób trzeba "nawrócić" na palenie w starym kotle bez kopcenia, aby uzyskać taki sam spadek emisji trucizn jak po wymianie za dotację tylko jednego kopciucha?
Dwie osoby!
Wystarczy więc, że po takim pokazie, jakie prowadzi Rybnik bez dymu, tylko dwie osoby przestają kopcić (koszt takiego pokazu na pełnym wypasie to kilkaset złotych) i już powietrze jest czystsze o tyle samo, co gdyby jedna osoba wymieniła kocioł za dotację (to kosztowałoby ponad 10 tysięcy złotych)!
Dane na powyższej grafice i tak są dość ostrożne. IChPW podaje bardzo wysoki zakres emisji pyłów dla kotła zasypowego. Częściej w obiegu jest 300-400g/GJ.
Ile osób można przeszkolić z prawidłowego palenia za równowartość kosztu wymiany jednego starego kotła (załóżmy ~10 tys. zł)?
Zależnie w jakiej formie - od kilkudziesięciu do kilku tysięcy.
Dlaczego więc w ramach walki z niską emisją w ogóle nie uczy się ludzi jak palić bez kopcenia, skoro jest to sposób na szybką poprawę sytuacji niskim kosztem?