Kraków padł

Krakowska uchwała antysmogowa została unieważniona przez Wojewódzki Sąd Administracyjny. Tego nie spodziewali się chyba ani zwolennicy, ani przeciwnicy zakazu. Ironią demokracji jest fakt, że zakaz uchwalono dzięki zaangażowaniu kilku-kilkunastu tysięcy osób z milionowego miasta, a do jego obalenia przyczyniły się skargi sądowe dwóch osób.

Obalenie zakazu może przez chwilę cieszyć palących węglem, ale potem powinna się nasunąć gorzka refleksja nad całą sytuacją, o której zresztą od samego początku pisaliśmy. Uchwała była wylaniem dziecka z kąpielą, imprezą kosztowną, ale w skali jednego miasta wykonalną. Jednak problem palenia byle czym w byle jakich kotłach w różnym stopniu dotyczy całego kraju, a przyczyną jest ułomne prawo, które tego nie reguluje oraz – co gorsza – brak woli do wprowadzenia regulacji.
Uchwała była próbą obejścia tego prawa po linii najmniejszego oporu. To się nie udało. Teraz, o ile nie uda się samorządowcom wygrać batalii sądowych albo przepchnąć połatanej uchwały, krakowscy aktywiści będą musieli skupić się na dążeniu do zmian prawa szczebel wyżej.

Szansa na racjonalne zmiany przepisów

Na zaistniałej sytuacji skorzystamy wszyscy, jeśli para pójdzie w kierunku nacisku na zmiany prawa na poziomie całego kraju, tak by np. samorządy mogły ograniczać stosowanie na swoim terenie najpodlejszych urządzeń grzewczych, a nie określonych rodzajów paliw – bo, jak wielokrotnie podkreślamy, nie rodzaj paliwa determinuje, ile trucizn wydobywa się z komina. Co nie zmienia faktu, że w cywilizowanym kraju również normy jakości paliw dostępnych dla domowego palacza powinny być wprowadzone.

Stosowne prace toczą się w zakamarkach Sejmu, ale jak dotąd odpowiednie regulacje nie wyszły z tamtejszych szuflad i zamrażarek. Na pewno to zasługa wpływowego lobby kotlarsko-węglowego. Nie musi ono być wcale takie silne – wystarczy, że lobby antysmogowe jest słabe.

Mentalne zatwardzenie obu stron

Cała krakowska zawierucha jest od początku przedstawiana jako konfrontacja biednych emerytów ogrzewających się za ostatnie grosze z bogatą, młodą ludnością napływową, której powietrze krakowskie drażni czułe noski. Tych pierwszych ustawia się niemal pod bogoojczyźnianymi sztandarami, tych drugich – wpycha pod macki Gazpromu.

Tyle że konflikt w tej sprawie nikomu nie służy. Nie może trwać obecna samowola kopcenia ani nie jesteśmy w stanie pozbyć się paliw stałych całkowicie. Dlatego obie strony muszą spotkać się gdzieś w pół drogi – tj. właśnie przy wprowadzeniu sensowych regulacji dla jakości kotłów i paliw.

Najbardziej na wprowadzeniu norm emisji i jakości paliw powinno zależeć producentom kotłów węglowych i sprzedawcom opału. Niestety oni jeszcze nie pojmują, co się kroi. Póki się da, chcą utrzymać status quo, bo to dla nich opłacalne – klepią i sprzedają to samo od 20-30 lat, kasa płynie i jest git. Zagrożenia nagłym spadkiem udziału węgla w rynku nie biorą na poważnie – wszak uchwała antysmogowa wywołała lekkie poruszenie, ale raczej w rodzaju jak oni mieli czelność niż ojej, chyba przespaliśmy 30 lat.

Głowa w piasek zamiast ucieczki do przodu

Ta branża niestety działa podobnie jak PKP, ZUS czy NFZ, tj. bez specjalnego parcia na zadowolenie klienta. O ile jazdy pociągiem czy przebywania w pobliżu torów można unikać, to już klientami branży węglowej jesteśmy wszyscy, bo jakość jej wyrobów odbija się na jakości powietrza.

Normalna branża od dawna starałaby się uwspółcześnić wizerunek węgla – produkując czyste i efektywne (i najlepiej w miarę tanie) kotły oraz dostarczając paliwo o pewnych parametrach i w takiej formie, by nawet ci, których stać na droższe ogrzewanie, wybierali węgiel wiedząc, że zaoszczędzą, a przy tym nie urobią się po łokcie ani nie ubrudzą po uszy. Wtedy węgiel nie tylko utrzymywałby swój żelazny elektorat wśród tych, których na nic innego nie stać, ale mógłby zdobywać nowych klientów także w nowobudowanych domach.

Póki co jednak branża opiera się na bylejakiej taniości i szwindlu. Wiadomo, są uczciwi i uczciwi inaczej – jak wszędzie – ale całokształt jest bardzo mało przyjazny zwykłemu człowiekowi. Aby kupić kocioł węglowy do nowego domu i nie zrobić sobie kuku, musisz dokopać się w Internecie do wiedzy tajemnej i zaufać, że goście w internetach wiedzą lepiej proponując ci kocioł o mocy 10kW niż fachowcy z wieloletnim stażem, którzy zaczynają negocjacje od 25kW i podbijają stawkę o 5kW.
Każdy zakup opału to jak tańce na polu minowym, a gdy tym razem uda ci się kupić palne kamienie w akceptowalnej cenie, czeka cię etat służba palacza, na której w pocie czoła, trudzie, brudzie i smrodzie, kosztem oklejenia sadzą nowiutkiego dachu, elewacji i auta na podjeździe, dostaniesz nadal względnie tanie ciepło.

Uznasz wtedy, że dziadowie tak palili, ojcowie tak palili, to i ty tak musisz. Tylko czemu dziadowie jeździli Syreną, ojcowie Polonezem, a ty Passatem 1.9 TDI w hajlajnie? Czemu dziadowie wysyłali listy na papierze, ojcowie dzwonili z jedynej budki telefonicznej w gminie, a ty masz w kieszeni smartfona? Czy postęp się ogrzewania węglowego nie ima?

Normalna branża, zamiast chowania głowy w piach i udawania, że z nami wszystko w porządku, tylko wszyscy naokoło się uwzięli, zrobiłaby dwa kroki naprzód – wyprzedziłaby działaczy antysmogowych w naciskach na regulację rynku paliw i kotłów, po to by zrobić to na swoich zasadach i uniknąć całkowitego wycięcia węgla. Póki da się utrzymać obecną wolną amerykankę, to się da. Ale w końcu przyjdzie ktoś większy od lobby węglowego, wyciągnie solidny topór i nie będzie się bawił w subtelności. Dla tanich i czystych paliw stałych zawsze będzie miejsce na rynku i chętne grono odbiorców. Muszą tylko pozostać tanie i stać się czyste. Za darmo się tego nie zrobi, ale jeśli rozwój nie pójdzie w tym kierunku, to pewnego dnia nocnik goryczy się przepełni i będzie już za późno na obietnice poprawy.

Sprawdźmy siłę kupy

Do tej pory było nam raczej nie po drodze z Krakowskim Alarmem Smogowym. Ale w obecnej sytuacji, jeśli ich działania pójdą w kierunku nacisków na racjonalne zmiany prawa, chętnie się do tego przyłączymy na miarę możliwości. Zobaczymy, jaki odzew będzie tym razem (rok temu: edukacja? to sobie edukujcie [w domyśle: my mamy parcie na zakaz]).

Tydzień później…
Jak dotąd ze strony KAS nie doczekaliśmy się żadnej odpowiedzi. Cóż, widocznie nadzieje, że poszli po rozum do głowy, były przedwczesne. A szkoda.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *