Tej zimy w ok. 10 tysiącach domów zapalą się nieczyszczone kominy. Większość pożarów skończy się na strachu, ale wielu ludzi straci dach nad głową, a nawet odprowadzi rodzinę na cmentarz. 2000 osób podtruje się czadem, a dla stu nie będzie już ratunku. Każdemu z tych wypadków można jeszcze zapobiec- trzeba tylko zrozumieć realność zagrożenia i zabezpieczyć się zawczasu.
Gospodarzu domu jednorodzinnego! Ty odpowiadasz za zdrowie i życie ludzi pod twoim dachem. Któregoś dnia twoje olewactwo i ignorancja może zabić całą twoją rodzinę! Jeszcze na dobre nie zaczął się tegoroczny sezon grzewczy, a już przez zarośnięty komin zginęli ludzie!
Pożar komina i zagrożenie czadem słabo przemawiają do wyobraźni, ale zdarzają się nagminnie. Można im łatwo a skutecznie zapobiec: paląc bez dymu, inwestując 100zł w kominiarza i drugie 100zł w czujnik czadu. Za dużo? Warto tyle wydać nawet gdyby oznaczało to tydzień głodówki. Komin można odbudować, nadpalony dom także (choć pieniędzy z ubezpieczenia nie dostaniesz jeśli nie było przeglądów kominiarskich!), ale życia bliskim nic nie wróci.
Mnie to nie dotyczy
Gdy upuścisz sobie cegłę na nogę, ona nieuchronnie spadnie, a to będzie bolało. Tak samo nieuchronne jest zagrożenie ze strony komina – pozostawiony samopas, prędzej czy później się zemści – u jednego po roku, u innego po kilku latach. W nieczyszczonym kominie sadzy stale przybywa, a im jest jej więcej, tym większa szansa, że w końcu się zapali.
W Polsce jest ok. 5 mln domów jednorodzinnych, z czego 70% – 3,5 mln – ogrzewane jest węglem i drewnem. W ostatnich latach liczba pożarów kominów wynosiła ok. 10 000 i stale wzrasta. Dość naiwnie liczona szansa, że komin właśnie w twoim domu się zapali, wynosi 1 : 350. Jeśli odliczyć od tych 3,5 miliona domy z kotłami podajnikowymi i nielicznych magików, którzy palą tak czysto, że ich komin zarasta co najwyżej pyłem, to szansa na pożar u pozostałej grupy rośnie do ok. 1 : 200.
Do powstania pożaru sadzy w kominie potrzeba tylko dwóch rzeczy:
- zapasu sadzy i/lub smoły w kominie – już 5mm jest groźne, nie mówiąc o kilku centymetrach
- gorących spalin – ok. 300 stopni na wlocie do komina, by wywołać zapłon
Aby się przed pożarem sadzy zabezpieczyć także wystarczą dwie rzeczy:
Może być tak, że przez swój styl palenia (kiszenie na niskich temperaturach) nie udaje ci się latami zapalić komina, mimo że jest zdrowo zakitowany. Ale któregoś dnia trafi się suche drewno, które rozpali się intensywnie, aż płomienie pójdą czopuchem do komina i temperatura zapłonu sadzy zostanie osiągnięta.
Oczywiście może być tak, że komin wytrzyma pożar bez większych szkód, ale tego nigdy nie wiadomo przed faktem, a gdy już dojdzie do pożaru, to nie masz nad nim żadnej kontroli. 1000 st.C może uszkodzić nawet nowy, solidny komin, a co dopiero stary i byle jak wymurowany. Pożar sadzy tworzy olbrzymi ciąg kominowy, który wykorzysta każde osłabienie muru i powiększy istniejące nieszczelności. A jeśli komin zacznie pękać, to pożar całego domu jest już pewny.
Wiele pożarów sadzy kończy się tylko na konieczności przemurowania komina od zera (bo zazywaczaj poważnie popęka). Ale to pod warunkiem, że ktoś był w domu, wcześnie zauważył pożar, nie zrobił z tym nic głupiego (typu próba gaszenia wodą) i wezwał straż pożarną. Jeśli nikogo nie ma w domu albo jest środek nocy, a sadza się zapali, to dzieje się wola Nieba…
Skąd wiadomo, że sadza się pali?
Objawy pożaru sadzy łatwo zauważyć. To przede wszystkim głośne dudnienie dochodzące z komina oraz języki ognia i/lub snopy iskier widoczne u wylotu komina nad dachem (choć bywa to po prostu gęsty dym, dla niektórych zupełnie normalny).
Co wtedy robić? Po pierwsze wezwać straż pożarną, bo samemu – bez wiedzy, sprzętu i odzieży ochronnej – nic się nie zdziała, a można sobie zaszkodzić. Jedyne co można i należy zrobić, to wygasić kocioł zamykając go szczelnie i do czasu przyjazdu strażu sprawdzać, czy meble i podłogi przylegające do komina nie zaczynają się tlić.
Po pożarze, nawet jeśli komin wygląda w porządku, jego szczelność musi zbadać kominiarz. Brak widocznych pęknięć nie oznacza, że nie pojawiły się niewidoczne nieszczelności, które po rozpaleniu w kotle mogą skończyć się zaczadzeniem.
Trzy wrześniowe ofiary zbiorowej głupoty
Ten akapit miał być zatytułowany „trzy ofiary wrześniowego ochłodzenia„, lecz to nie chłód zabił matkę i dwoje małych dzieci, a zawalony smołą drzewną komin, w którym nikt spośród czterech rodzin zamieszkujących w budynku nie widział problemu.
24 września 2014 roku na Mazurach ochłodziło się na tyle, że wielu zdecydowało się na pierwsze w tym sezonie rozpalenie w kotłach i piecach. Ot rutynowa czynność, kilka szczap wrzucone, ciepło jest, idziem spać.
Po godzinie 22. w jednym z domów we wsi Dury k. Morąga od takiego przepalenia paroma szczapami zapalił się zasmolony komin (o ironio, dokładnie taki jakie można obejrzeć we wpisie „Asfalt w kominie”, do którego zdjęcia wykonano zresztą kilka kilometrów obok). Może nikt by tego pożaru nie zauważył, ale stary mur nie wytrzymał i płonący komin pękł na wysokości drewnianej klatki schodowej. Ogień zajął schody, a potem poddasze.
Przed godziną 23. dotarła straż pożarna. 11 osób zdołało uciec z płonącego budynku. Na zajętym ogniem poddaszu została kobieta z dwójką kilkuletnich dzieci. Strażacy odnaleźli trzy nieprzytomne osoby i ewakuowali je. Niestety lekarz mógł już tylko stwierdzić zgon. Matka i dwoje dzieci zgnięły od zatrucia czadem, zanim pożar zdążył na dobre objąć poddasze.
Zaklejony smołą komin prędzej czy później zebrałby śmiertelne żniwo. Gdyby zapalił się zimą, w środku nocy, ofiar mogłoby być więcej. W tym przypadku pora była dość wczesna, więc większość mieszkańców pewnie jeszcze nie zasnęła. Poza tym źródło pożaru było na klatce schodowej, o tyle szczęśliwie dla mieszkańców parteru, że ogień i trujące gazy poszły w kierunku poddasza.
Zapobiec tej tragedii mogła jedna wizyta kominiarza w roku, której koszt to ok. 100zł, a duże szanse wczesnej ucieczki dałby stojący przy łóżku ofiar czujnik czadu za 80zł. Zapobieganie takiej bezsensownej śmierci nie kosztuje wiele. Znacznie trudniej o zrozumienie, jak groźna sytuacja wyniknie prędzej czy później z zaniedbanego komina i nie ma żadnych przeszkód, by stało się to po pierwszym przepaleniu w sezonie albo w środku styczniowej zimy.
Czad jest w każdym domu
Czy może być trudniejszy przeciwnik niż taki, którego nie widać ani nie czuć, nic nie zapowiada jego pojawienia się, a gdy już zaatakuje, to zabija bezboleśnie? Tak działa czad. Wiąże się z krwią, przez co traci ona zdolność do transportu tlenu. Zatrucie czadem to ciche, bezbolesne uduszenie od środka. Właśnie dlatego rozpalenie ognia w małym, szczelnym pomieszczeniu jest znaną metodą na popełnienie samobójstwa. Szkoda, że tak wielu zabija się tą metodą zupełnie nieświadomie.
Czad powstaje przy spalaniu czegokolwiek – węgla, drewna, gazu, benzyny czy świeczki – nawet wtedy, gdy nie ma widocznego dymu. Najwięcej jest go w spalinach z kotłów na węgiel i drewno. Dlatego tak ważne, by te spaliny były skutecznie odprowadzane kominem – więc musi on mieć zapewniony dopływ świeżego powietrza, być drożny i szczelny. Nieszczelność komina to jedna z dróg, którymi czad może dostać się do pomieszczeń mieszkalnych.
Druga opcja wyprodukowania sobie czadu to zepsuta wentylacja. Nie lubimy jak zimą pakuje nam się do domu zimne powietrze, ale nie można go powstrzymać całkowicie. Wtedy przestaje działać komin i spaliny, zamiast nim uciec, zostają w domu, czego byśmy bardzo nie chcieli. Mało tego: przy braku świeżego powietrza każdy kocioł, piec czy 20 świeczek zacznie produkować jeszcze więcej czadu, właśnie z powodu wyczerpywania się zapasu tlenu w powietrzu. Dlatego tak łatwo się zabić uruchamiając gazowy podgrzewacz wody w małej łazience – kilka minut i kończy się w niej tlen.
Zapobieganie pojawieniu się czadu jest skuteczne i proste:
- zlecaj przegląd kominiarski min. raz na rok – nie chodzi tylko o czyszczenie komina, ale też kontrolę jego szczelności. Jeśli sam czyścisz komin, to przynajmniej obejrzyj go na wszystkich piętrach, czy nie pojawiają się na nim pęknięcia (lepiej powierzyć to kominiarzowi z odpowiednim sprzętem, bo nie wszystko da się zauważyć na oko)
- dbaj o działanie wentylacji: nie zatykaj niczym kratek, w nowych oknach wytnij część uszczelek lub wstaw nawiewniki, nigdy nie zamykaj się w pomieszczeniach, gdzie pracuje podgrzewacz gazowy, silnik spalinowy albo 20 świeczek
Dbałość o działanie wentylacji i komina bardzo ogranicza szansę, że czad kiedykolwiek pojawi się nie tam, gdzie powinien. Ale jeśli się pojawi, to nadal jesteś wobec niego bezbronny.
Podtrucie czadem daje objawy, ale łatwo pomylić je z pospolitym złym samopoczuciem:
- ból i zawroty głowy
- zmęczenie, osłabienie
- duszności
- senność
- nudności
Jeśli zimą odczujesz podobne objawy – szybko otwórz okno szeroko i pooddychaj świeżym powietrzem, bo jeśli to wina czadu, to za chwilę możesz stracić przytomność i to by było na tyle twojego żywota.
W kontakcie z czadem zawsze będziemy jak dziecko we mgle. Aby wiedzieć, czy i jak duże jest zagrożenie, potrzebujemy czujnika czadu. To wydatek w granicach 100zł z dostawą pod drzwi, a raz kupiony działa 7 lat. Jeśli musisz wybierać: jedzenie na cały tydzień albo czujnik czadu – kup czujnik. Tydzień przegłodujesz, a potem przez kilka lat będziesz mieć ochronę przed nagłą a niespodziewaną śmiercią.
Jeśli czujnik czadu to jaki
Dobry czujnik czadu to wydatek 80-100zł. Omijaj dużo tańsze marketowe okazje, bo może to być szmelc. Elektronika takiego czujnika, a zwłaszcza sensor tlenku węgla, musi swoje kosztować.
Kilka użytecznych cech dobrego czujnika czadu:
- zasilanie z baterii – bo czad do działania nie potrzebuje prądu z gniazdka
- wyświetlacz LCD – pozwala podejrzeć aktualne stężenie czadu w powietrzu, nawet jeśli nie uruchomiło ono jeszcze alarmu. Modele bez wyświetlacza są tylko 10-20zł tańsze, a nie dają takiej informacji
- pamięć najwyższego stężenia – dzięki temu możesz sprawdzić, czy czad nie pojawił się nocą lub gdy byłeś poza domem.
Ile czujników i gdzie umieścić
Ilość potrzebnych czujników zależy od tego, jakie możliwe źródła czadu są w danym domu:
- kotłownia lub pokój z kominkiem
- mała łazienka z podgrzewaczem gazowym
- garaż
- każde pomieszczenie, przez które przebiega kanał kominowy (może się rozszczelnić i spaliny będą się ulatniać do pomieszczenia)
Najlepiej byłoby umieścić po czujniku w każdym z takich miejsc, ale 1-2 sztuki również spełnią swoje zadanie, o ile pomyśli się nad ich lokalizacją.
Podstawowa zasada wyboru miejsca dla czujnika: gdziekolwiek czad może się pojawić nocą, sygnał alarmu musi być słyszalny w sypialni.
Mając do dyspozycji jeden czujnik, zwykle najlepiej będzie umieścić go w korytarzu na drodze między kotłownią i kominem a sypialnią. To dlatego, aby nocą w razie pojawienia się niebezpiecznego stężenia czadu czy to w kotłowni, czy w pomieszczeniu z kominem, czujnik zareagował zanim trujący gaz dotrze do sypialni.
W kotłowni czujnik jest wskazany, abyś wiedział, czy możesz w niej bezpiecznie przebywać. Jednak w bardzo małym pomiesczeniu trzeba się liczyć z fałszywymi alarmami przy każdym otwarciu drzwiczek kotła. Zalecany jest montaż 2-4m od kotła, a jeśli kotłownia jest za mała, to postawienie czujnika na środku kotła też ograniczy jego podatność na każdy wyziew spalin.
Na osobny czujnik zasługuje garaż czy łazienka, bo zagrożenie tam ogranicza się najczęściej do tych pomieszczeń i nie występuje nocą. Łatwo tam o zapobieganie zatruciu czadem – wystarczy zapewnić dobrą wentylację oraz nie odpalać auta czy podgrzewacza gazowego w zamkniętym pomieszczeniu – więc jeśli masz do dyspozycji tylko jeden czujnik, to lepiej niech czuwa w korytarzu koło sypialni. Jednak osobna sztuka byłaby wskazana, aby chroniła cię przed własnym gapiostwem w tych pomieszczeniach.
W kilkupiętrowym domu dobrze byłoby umieścić po jednym czujniku na każdym piętrze. Im dalej od kotłowni i komina tym szanse na wystąpienie groźnych stężęń czadu są mniejsze, ale nie zerowe. Zawsze może się przytrafić nieszczelność komina nawet na poddaszu albo wsteczny ciąg w kanałach wentylacyjnych, który zassa spaliny z komina do domu.
Aby czujnik działał sprawnie, musi być odpowiednio umieszczony względem ścian i mebli:
- czujnik musi wisieć min. 30cm od sufitu oraz narożników pomieszczenia, bo tam ruch powietrza jest ograniczony i czas reakcji czujnika byłby gorszy
- nie może być zasłonięty nawet firanką – wbrew pozorom ona znakomicie blokuje ruch powietrza
- musi znajdować się z dala od okien i drzwi zewnętrznych gdzie dopływ świeżego powietrza mógłby zafałszować wskazania
Najlepiej wydane 150zł
Sam używam czujnika czadu (właściwie dwóch sztuk) od niecałego roku. Kosztowały całe 150zł z dostawą do domu. Jeden czuwa w kotłowni, drugi piętro wyżej, w kuchni z kuchenką gazową i sąsiedztwem komina.
Zdążyłem się już przekonać, że czad pojawia się wszędzie tam, gdzie rozpali się ogień większy od pojedynczej świecy. Stężenia przeważnie nie są duże:
- 35ppm – w kuchni z pracującym przez godzinę dużym palnikiem gazowym i zamkniętym oknem, ale otwartymi drzwiami
- 47ppm – w kotłowni, po wybraniu z kotła do wiadra szufelki żarzącego się koksu
- 160ppm – w lekko zadymionym pomieszczeniu kotłowni (dało się oddychać)
Stężenia czadu do 50ppm pozwalają bezpiecznie przebywać w pomieszczeniu przez kilka godzin. Przy 160ppm czujnik uruchomił alarm gdy takie stężenie utrzymywało się przed pół godziny, zanim wentylacja odprowadziła dym, ale i taka dawka nie jest jeszcze zagrożeniem życia. Dopiero dawki ponad 300ppm wdychane przez kilka godzin powodują ból głowy i inne poważne objawy.
Na szczęście wyższych wskazań dotąd nie odnotowałem, ale to daje do myślenia – czad się pojawia, a bez czujnika nie sposób byłoby to zauważyć i w porę zareagować, gdyby stężenie było wyższe.