Sojusz zielonych i samorządu województwa dolnośląskiego przepchnął co chciał i żadne konsultacje społeczne im w tym nie przeszkodziły. Od 2028 roku we Wrocławiu i części uzdrowisk zakazane ma być spalanie węgla i drewna ZA WYJĄTKIEM "rekreacyjnych" kominków (bo kominkarze potrafili wziąć się w garść). Wcześniej, bo w 2024 roku trzeba będzie pozbyć się pozaklasowych kotłów, co dla ich posiadaczy oznaczać będzie faktyczne przyspieszenie zakazu – na 4 lata nie będzie sensu wstawiać nowego kotła.
To powtórka scenariusza z Krakowa. Zakaz wrocławski tym się różni od krakowskiego, że nie zapewniono żadnego dodatkowego i dostatecznego wsparcia dla mieszkańców w ponoszeniu kosztów zmiany ogrzewania i wyższych rachunków – i nikt w tym problemu nie widzi, nikt o tym nie mówi! W tym kraju jest komu stanąć w obronie zbitego psa a nawet robaków w lesie, natomiast nikogo nie obchodzi, czy temperatura w domach zwykłych ludzi pozwala im zdrowo przeżyć zimę.
Nie jest łatwo dotrzeć do ludzi z informacją, że można zlikwidować ponad 90% syfu bez likwidowania węgla i drewna jako takich. Znak równości między tymi paliwami a smrodem jest nam prawie genetycznie wdrukowany i utrwalany codziennie ok. 16.00 gdy sąsiad rozpala. Tym trudniej jest cokolwiek zrobić, gdy samemu się na tej puszczy woła, podczas gdy zielona machina ma priorytetowy dostęp do uszu wszystkich prezesów, tysiące klakierów na zawołanie i usłużne media do szerzenia słusznej narracji. Nawet się nie łudzę, że wynik mógł być inny. Dziwi mnie, że coś takiego jest możliwe. Równie dobrze można by takim samym trybem uchwalić teraz zakaz aut spalinowych za 10 lat. Ale wtedy rozpętałoby się piekło.
Czy to jest normalne, że warunki i koszty życia setek tysięcy ludzi nie obchodzą żadnej instytucji, partii, organizacji, lobby, firmy, mediów, NIKOGO, a wspomniane już robaki – i owszem?! Co o tym decyduje? Nie wiem, ale się domyślam.