„Groźba” rozpalenia w Krakowie dwóch pieców typu koza postawiła na nogi funkcjonariuszy medialnych, działaczy smogowych, miasto oraz marszałkostwo. Całe stado słoni zaczęło w panice wierzgać na samą wieść, że gdzieś w pobliżu kręci się mrówka, która mogłaby ich ugryźć w czułe miejsce.
Przy okazji konferencji „Czyste niebo na Krakowem” miał się odbyć pokaz poprawnego palenia węglem. O, taki:
Ogłosiłem to na Facebooku w niedzielę wieczorem.
W poniedziałek zostałem przez organizatorów poinformowany, że pokaz zostaje odwołany ponieważ marszałkostwo, dowiedziawszy się o sprawie od życzliwych, zagroziło cofnięciem patronatu nad konferencją. Ponadto pewni goście i prelegenci zagrozili bojkotem konferencji jeśli pojawią się na niej (to moje słowa) „ci brudni wunglarze”.
Dygresja: zaplecowe perfidne podkopywanie nie jest dla mnie nowością. We Wrocławiu zielona sitwa obsmarowała mnie tak skutecznie, że na moją ofertę pokazów na osiedlach, do których bym dopłacał, odpowiedziała tylko jedna rada osiedla (a i tak była w tym intensywnie podkopywana). A Straż Miejska nadal nic nie może zrobić z ~90% kopcących kominów, bo zostali okłamani, że „piec wybuchnie”.
We wtorek wstaję i oczy przecieram intensywnie, bo za darmo promuje mnie krakowska Wyborcza (nazwę podali poprawną, co nie jest trywialne, bo części ludzi zaczynamy się mylić z programem „Czyste powietrze”). Gazeta, a dokładnie pani Wantuch, znana skądinąd:
- chwali się sprokurowaniem przez gazetę wspomnianego donosu,
- nazywa mnie „organizatorem pokazu” – gdzie ja miałem być wykonawcą,
- pisze o „publicznym pokazie dymienia trującym paliwem” – chyba nie rozumiejąc celu ani przebiegu takiej akcji, bądź celowo to zakłamując,
- „eksperci” z Wyborczej łaski, z – nie zgadniecie – Krakowskiego Alarmu Smogowego – posądzają mnie o dywersję zakazu, „promocję węgla” itp. brednie,
- smogowy pełnomocnik urzędu miasta też nie rozumie, o co w pokazie chodzi (lub celowo zakłamuje) i zagroził, że na konferencję nie pójdzie,
- rzecznik urzędu marszałkowskiego też się odcina jak tylko może, bo ich narracja kopiuje paszkwile KAS, ponieważ cele polityczne zaowocowały wytworzeniem tych różnych paszkwili, nie na odwrót,
- rzecznik AGH twierdzi jakoby „metoda była w województwie zakazana” co jest bzdurą (być może tak to pani rzecznik odebrała, nie znając tematu).
Na koniec pani Wantuch przekleja fragment z opowieści o badaniach wykupionych przez Krakowski Alarm Smogowy w instytucie, który wykonując je pozostawał w konflikcie interesów (jednocześnie rozwijając i intensywnie promując Błękitny Węgiel). Konflikt interesów i inne wątpliwości wokół jakości tych badań nikogo nie ruszają, ponieważ te badania nie mają merytorycznie nikogo przekonywać (dlatego też od początku nie były opublikowane) – to ma być młot na natrętów uderzający autorytetem instytutu. Polemizując z Instytutem, dla laika z miejsca stawiasz się w pozycji oszołoma, niezależnie jaka by była jakość tej polemiki.
* Reklama *
Polski Alarm Smogowy od lat KŁAMIE na temat palenia od góry
Polskie Ministerstwo Środowiska promuje rozpalanie od góry
* * *
Udało się pani Wantuch wybrać znakomity, bo wprost kłamliwy fragment, gdzie autorzy badań nie zauważyli (ludzie nauki, kawał życia w labo – mogli tego nie zauważyć?), że:
- wzrosty emisji osiągali niemal wyłącznie spalając drewno w kotłach węglowych – do drewna nieprzystosowanych,
- natomiast spalanie węgla w tych samych kotłach (przystosowanych fabrycznie tylko do węgla) – dawało wyraźne spadki emisji, średnio o 50% (w praktyce znacznie więcej, bo jeden podejrzany przypadek zaniża średnią)
Aż takiego cyrku się nie spodziewałem – choć jak już nastąpił, to nic mnie w nim nie dziwi:
- usłużne media cisną jedyną słuszną narrację,
- jeśli są jakieś inne media, to absolutnie człowiek z ulicy się do nich nie dobije, choć z lekiem na raka przyszedł,
- sojusz władzy ze sprzyjającymi jej polityce organizacjami społecznymi jest dobrze naoliwiony i nie toleruje konkurencji,
- wszyscy jak jeden mąż nie znoszą konfrontacji w cztery oczy i unikają jej jak ognia – tutaj dotknęło to także ludzi nauki, którzy zagrozili fochem.
Wcześniej z podobnie paniczną reakcją lokalnego układu miałem do czynienia jesienią 2017 we Wrocławiu, gdy konsultowano projekt uchwały antysmogowej z zakazem węgla i drewna w mieście. Wtedy to Dolnośląski Alarm Smogowy oczerniał mnie jak tylko mógł, oczywiście za plecami. Będąc totalnie zlewanym przez lokalne media, jedyne co mogłem wtedy zrobić to – prócz wykorzystania swoich kanałów komunikacji – wykupić reklamy na Facebooku za jakieś 90zł. To wystarczyło żeby takie zamieszanie wprowadzić. A co dopiero gdyby ktoś wziął się za nich na poważnie? No i wzięli się – „kominkarze”, którzy wychodzili sobie zwolnienie kominków z uchwały, bo potrafili się zorganizować. A kotlarstwo? Od tej branży dawno odpadło dno.
Tylko mi tu nie wyskakiwać z tekstami typu: „najpierw cię ignorują, potem walczą… ” czy jakoś tak. Ten wierszyk jest ułomny na poziomie podstawowej logiki. To, że walczą, znaczy że jest się wartym zwalczania, czyli co najmniej uciążliwą muchą – ale wcale nie oznacza, że się wygra. A wręcz wszystkie bilanse sił i środków nie dają nam żadnych szans na nic.
Właśnie mija 6 lat istnienia strony
Przy okazji odnotujmy tę rocznicę. Na początku miał człowiek pewne wyidealizowane wizje o naprawianiu świata, które potem życie naturalnie weryfikuje. To normalne. Jednak pewne sprawy przechodzą najśmielsze oczekiwania, szczególnie gdy Himalaje wyrastają tam, gdzie zanosiło się na Żuławy. Gdyby ktoś mi sześć lat temu powiedział, że:
- będę musiał naparzać się dokładnie ze wszystkimi stronami, bo każdemu pod jakimś względem będę nie w smak,
- bez certyfikatu nikt mi nie uwierzy, że nie jestem koniem, bo znany instytut orzekł, że koniem jestem, więc ja mówię to co mówię a i tak będą pisać, że mówię PATATAJ,
- u zielonych będę uchodzić za agenta wunglarzy,
- u wunglarzy będę uchodzić za agenta zielonych,
- że znacznie trudniejsze od przekonania 80-latka do palenia inaczej, niż przez całe życie to robił, będzie użeranie się z innymi działaczami, dla których większym wrogiem niż smog będą inni, którzy próbują ten smog zmniejszać, tylko inaczej,
- że to wszystko będzie kosztem czasu, nerwów i zdrowia,
to bym pewnie podziękował zawczasu.
Cała ta robota przypomina mi krzyżówkę sytuacji Syzyfa i Prometeusza – kiedy targamy ciężki głaz pod stromą górę, co już samo w sobie jest przekichane, to co rusz zlatują się sępy i wyżerają nam wątrobę.
Być może tak wygląda normalne „działaczowanie” a ja jestem na to zbyt miętki. Albo też trafiłem na szczególnie trudny odcinek – przez wszystkich latami zaniedbany, co więcej: w interesie wielu jest, by takim pozostał. A trzeba było zostać ewangelizatorem jakiejś choćby fotowoltaiki – postępowo, pieniądz dobry, wszyscy by głaskali. Zmysłu biznesowego za grosz nie mam.