Dokładnie 12 marca 2019 weszły w życie poprawione normy emisji dla nowych kotłów na węgiel i drewno. Choć od wprowadzenia pierwszej wersji minęło półtora roku, to tak naprawdę dopiero tej jesieni skutki kopną nas po kieszeniach z pełną mocą. Tanie ale syfiaste kotły zniknęły z legalnego obrotu. Polska kombinatoryka jeszcze walczy z okupantem rodzimym prawodawcą, ale walka ta ma krótkie nogi.
Czy uszczelnienie przepisów jakkolwiek rozwiązuje problem? Nie. To tylko zamiecenie go większą miotłą pod grubszy dywan. Mamy teraz w oficjalnym obrocie kotły cywilizowane – ale koszt wyposażenia domu w urządzenie do jego ogrzania znacznie wzrasta. Na pewno część ludzi finansowo nie doskoczy do tej poprzeczki – pozostanie im zakup w szarej strefie.
Normowa epopeja
Tego, że prędzej czy później w końcu będą obowiązkowe normy emisji dla domowych kotłów na węgiel i drewno można było się domyślać od przynajmniej dekady. I co? I oczywiście jak już je wprowadzono, to wszyscy byli zaskoczeni. A najbardziej branża.
- Rozporządzenie w pierwotnym kształcie weszło w życie w październiku 2017.
- Jednak zostało napisane tak skrajnie nieudolnie, że liczne luki o wymiarach wrót od stodoły umożliwiały dalszą sprzedaż tych samych syfiastych kotłów co do tej pory jedynie po drobnym liftingu w papierach.
- Zaroiło się od kotłów na „biomasę niedrzewną” i „podgrzewaczy ciepłej wody użytkowej”. Tą drogą nie poszły marginalne prowincjonalne garaże, ale też najgrubsze ryby w tym akwenie – największe firmy bez krępacji od frontu stroiły się w eko-piórka a od zaplecza dalej sprzedawały syfiące pudła. Rzecz była tyleż 100% legalna – co i 100% naganna moralnie, ale jaka jest wartość rozterek moralnych w konfrontacji z żywą gotówką.
- Od 12 marca 2019 zniknęły luki prawne w rozporządzeniu. Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii wzięło się za temat na poważnie i w końcu napisało godziwej jakości przepisy. Teraz nie można już pod żadnym pozorem sprzedawać kotłów niespełniających norm emisji na poziomie klasy 5. jak również kotły automatyczne nie mogą mieć dodatkowych palenisk niespełniających tejże normy.
Nie można również sprzedać/kupić używanego kotła pozaklasowego – rozporządzenie zostało tak sformułowane, że dotyczy także rynku wtórnego i sprzedaży między osobami fizycznymi. - Próby omijania przepisów bynajmniej się nie kończą. Już pojawiają się np. pomysły sprzedaży nowego wymiennika kotła jako części zamiennej dla tych, co taki sam model dawniej kupiony posiadają. To tak jakby kupić nowe auto, przełożyć do niego ze starego koła i lusterka – i mówić że to był remont starego auta a nie wymiana na nowe.
Tutaj mowa tylko o oficjalnym obrocie. Jest takie miasto w południowej Wielkopolsce, gdzie chyba większość kotłów od zawsze sprzedaje się przez mniej lub bardziej anonimowe ogłoszenie na Oliksie albo z paki Żuka na lokalnej giełdzie. Część firemek niemogących doskoczyć do wymogów i kosztów nowych norm, zostanie zepchnięta do szarej strefy, gdzie spotkają się z klientami, którym stan portfela nie pozwoli na zakup kotła z legalnego obrotu.
Święte prawo popytu-podaży
Skąd te cyrki? Prosta rzecz: wprowadzenie norm wycięło w pień dolny i częściowo średni segment rynku kotłów. Akurat ten najpopularniejszy. Gdyby coś takiego dotknęło dowolny inny rynek – samochodów, ziemniaków, cukierków – efekty byłyby podobne. Ludzie nie przerzucą się w magiczny sposób na dozwolony acz znacznie droższy towar. Zarówno producentowi jak i nabywcy będzie zależało, aby obejść regulacje – zwłaszcza gdy obaj są przyparci do muru.
Poniższy rysunek trochę się zdezaktualizował, ale tylko trochę. Choć nowoczesne kotły stale tanieją i pojawia się coraz więcej kotłów zasypowych w 5. klasie, to jednak koszt nabycia podstawowego urządzenia do ogrzania chałupy wzrósł kilkukrotnie w porównaniu do sytuacji „od zawsze”. A cena kotła to jeszcze nie wszystko – trzeba by w zasadzie doliczyć koszt wkładu kominowego, który nawet jak nie jest oficjalnie wymagany, to niskie temperatury spalin osiągane przez kotły 5. klasy mocno sugerują jego instalację. Zawsze to taniej niż remontować zalany kondensatem komin.
Jak żyć
W obecnej sytuacji najkorzystniejszym rozwiązaniem dla ogrzania domu (tam, gdzie uchwały antysmogowe pozwalają – a poza nielicznymi wyjątkami tak jest) staje się nowoczesny kocioł zasypowy z buforem ciepła:
- sam kocioł to koszt od ok. 4 tys. zł wzwyż
- bufor – zależy od fantazji, pojemności i możliwości wykonania – może być 1000 zł lub mniej gdy wykonać samodzielnie lub z pomocą lokalnego warsztatu jak i 5000 zł za eleganckiego gotowca, ale…
- finalnie koszty całości nie są tak dotkliwe jak się pozornie wydaje, bo: oszczędza się na osobnym bojlerze CWU – bufor może mieć zintegrowaną funkcję grzania wody i będzie to rozwiązanie o niebo trwalsze niż tani emaliowany bojler,
- prawdopodobnie da się też uniknąć kosztów modernizacji komina, bo kocioł z buforem ciepła lata zawsze na pełnej mocy, więc i z wysoką temperaturą spalin (którą w razie potrzeby można dodatkowo podnieść przez lekkie zaniedbanie czyszczenia wymiennika).
- jako opał można stosować tanie i dostępne paliwa – gruby węgiel lub drewno
- do zbiornika buforowego można łatwo wpiąć niemal dowolne inne źródła ciepła, np. grzałkę na tani prąd albo kolektory słoneczne, jak również do kotła można doinstalować palnik na pellet gdyby ręczne palenie się znudziło.
Nie da się tego wszystkiego zrobić za 2-3 tys. zł, ale w zamian otrzymuje się efektywny, czysty, ekonomiczny, wygodny system grzewczy, który będzie służył znacznie dłużej niż śmieciuch za 2 tys. zł wpięty na szybkości i duszony przez 2/3 sezonu na minimalnej mocy.
Ilustracja do artykułu stara się odpowiedzieć na pytanie: czym byśmy dziś jeździli do pracy i po bułki gdyby gdyby motoryzacja funkcjonowała tak jak kotlarstwo domowe?
Tak naprawdę to kadr z tego filmu i przedstawia trójkołowy wehikuł zza Buga napędzany prymitywną maszyną parową. Warto przy okazji zareklamować artykulik sprzed kilku lat na temat lokomotyw parowych. Sama maszyna parowa to na tyle ciekawy temat, że na pewno jeszcze się tu pojawi.