Roczne archiwum: 2016

Moje szkiełko i oko kontra mędrców czucie i wiara

Należy odnotować, że Polski Alarm Smogowy upichcił na nas paszkwil pt. „NIE górnemu spalaniu”. Tytuł zwiastuje poziom całości – wszak rozpalając od góry, górne spalanie zastępuje się dolnym. Do znanych od dawna opinii ekspertów od węgla PAS dodał własne wymysły – za wszelką cenę starając się zgnoić palenie od góry, miejscami tak nieudolnie, że aż śmiesznie dla każdego, kto – w przeciwieństwie do autorów – widział na oczy kocioł węglowy przy pracy. Nie wspominając o tych, którzy widzieli pracę ich własnych ex-kopciuchów, które po naprawie techniki palenia już nie kopcą. Ale działacze liczą, że w ten sposób wystraszą ciemny lud, by kupował nowoczesne kotły albo dalej gnił w smrodzie zamiast próbować naprawić to, co ma w kotłowniach.

Oto artykuł w którym rozklepujemy dezinformację PAS na czynniki pierwsze – ale w oparciu o fakty. Wszystko w tym temacie już nieraz zostało powiedziane. Znane są wyniki zagranicznych badań, wiadomo dlaczego musimy robić na własną rękę to, co powinno leżeć w gestii producentów kotłów. Co absolutnie nie przeszkadza PAS łżeć w żywe oczy li tylko na podstawie własnych wymysłów m.in. co do emisji pyłów.

W międzyczasie Czytelnik – palacz odgórny z nielichym stażem – napisał z prośbą o publikację jego listu, który wysłał Polskiemu Alarmowi Smogowemu odnośnie ich paszkwilu, ale rzecz jasna nie został zaszczycony odpowiedzią. Poniżej treść listu za zgodą autora.

Szanowni Państwo

Proszę o opublikowanie mojego listu, jako głosu w dyskusji na temat „górnego spalania”
Zamieściliście Państwo opinie przeróżnych naukowców negujących sens ekologiczny i ekonomiczny eksploatacji kotłów górnego spalania zapalanych sposobem od „góry”
Przez okres 4 lat eksploatowałem kocioł metodą zapalania „od dołu”. Przeprowadziłem próbę zapalania kotła metodą „od góry” i przez 27 lat (do chwili obecnej) eksploatuję w ten sposób swój kocioł. Dlaczego po próbie nie powróciłem już nigdy do spalania „od dołu”?
Dlaczego tysiące ludzi którzy tak jak ja zmienili sposób użytkowania kotłów na „górny” nie powróciło do poprzedniego sposobu użytkowania??? Utrzymuję kontakty w wieloma osobami których namówiłem na górne podpalanie, żaden z nich do poprzedniego sposobu spalania nie powrócił! Dlaczego???? Przecież ludzie są rozsądni i nigdy (!) nie wybierają rozwiązania niekorzystnego dla siebie.
Otóż o ile przy sposobie zapalania „od dołu” zużywałem 4,5 tony węgla rocznie, tak zapalając kocioł „od góry” zużywam 3 tony węgla. Wszyscy którzy zmienili sposób zapalania doświadczyli tego samego!!!! Zużycie węgla zmniejszyło się o ok. 20-30%! I dlatego nikt kto zmienił sposób zapalania kotła na „górny” nigdy już nie powrócił do zapalania „dolnego!!!
I w takiej sytuacji jakiś profesor twierdzi, że zapalanie „od góry” zwiększa zużycie węgla! Gdyby ten profesor napatoczył mi się pod rękę (a właściwie pod nogę), to (…) gdyż próbuje zrobić ze mnie durnia!!! Ja mogę nie znać się na kotłach, spalaniu, fizyce, itp, ale liczyć pieniądze (zwłaszcza swoje) na pewno potrafię! Przy paleniu „dolnym” kupowałem 4,5 tony węgla na sezon, przy paleniu „od góry” kupuję 3 tony na sezon!
Więc argument, że zapalając węgiel” od góry piec spala więcej opału, darujmy sobie. Doświadczenie tysięcy użytkowników kotłów zapalanych „od góry” obala ten pogląd i kompromituje profesora który wbrew faktom i doświadczeniom (w tym i moim) wprowadza opinię publiczną w błąd!!
Inni profesorowie twierdzą, że kocioł eksploatowany poprzez zapalanie węgla „od góry” zwiększa emisję trujących gazów i pyłów. I znów moje doświadczenie (i tysięcy innych użytkowników kotłów) ten pogląd jednoznacznie obala. Paląc w kotle „od dołu” z komina wydobywał się gęsty, czarny dym, który zasnuwał całą okolicę. Paląc „od góry” z komina wydobywa się prawie niewidoczna mgiełka! Czy niewidoczna mgiełka zawiera więcej trujących gazów niż gęste opary czarnego dymu?
Śmiem wątpić, rozsądek podpowiada mi, że jednak kłęby czarnego dymu są bardziej trujące niż niewidoczna mgiełka!
Inni znów profesorowie podnoszą argument, że zapalanie od góry może być groźne dla użytkownika, gdyż może wiązać się w wydobywaniem się z kotła czadu! Otóż ten argument jest demagogiczny!! Każde urządzenie grzewcze (bez względu na rodzaj paliwa) może być potencjalnie groźne dla użytkownika. Co roku traci życie kilkaset osób zatrutych czadem wydobywającym się z grzejników gazowych podgrzewających wodę w łazienkach. Dlaczego? Bo szczelnie pozatykali otwory wentylacyjne przez co zatrzymali dopływ powietrza do grzejnika. Kotły zapalane „od góry” stwarzają dla użytkowników takie samo zagrożenie (ani mniejsze ani większe) jak każde inne urządzenie grzewcze.
Wszystkie argumenty przeciwne „zapalaniu „od góry” są nieprawdziwe!.
Gdyby „zapalanie od góry” było w jakikolwiek sposób niekorzystne dla użytkowników kotłów, to nikt by się w taki rodzaj zapalania nie bawił, tym bardziej, że jest ono kłopotliwe, wymaga bowiem każdorazowego podpalania węgla po wypaleniu się poprzedniej porcji!
Jakiś kolejny domorosły naukowiec pisze, że przeróbki kotła związane z zapalaniem „od góry” są groźne i niedopuszczalne, podczas gdy kotły nie wymagają żadnych (!!!) przeróbek! I tak dalej i tak dalej!
Palenie „od góry” przynosi szereg zalet (i dlatego tak wiele osób stosuje ten sposób zapalania). Oto one:
– zużycie opału spada o ok. 30 %. (sprawdziłem to na własnym kotle!!)
– kocioł spala bezdymnie
– ani kocioł ani przewód kominowy nie zarastają smołą i sadzą.
– kotły zapalane „od góry” potrafią pracować samoczynnie i bez obsługowo nawet 3 doby (mój pracuje 1 dobę!)
Proszę o publikację mojego listu, gdyż nieświadomie prowadzicie Państwo akcję dezinformacji z udziałem niedouczonych pseudonaukowców!

Z poważaniem: Antoni Pietraszko

Podobnie zapewne myśli każdy, kto spróbował palić od góry, doświadczył świetnych efektów, a potem przeczytał, że naukowcy albo alarmy smogowe mówią mu, że tak jest źle, niebezpiecznie i dla własnego dobra powinien dalej kopcić. Ale najlepiej: ma wymienić piec! Czuje, że robi się z niego durnia, bo on naocznie przekonał się, że jest inaczej, a profesor twierdzi coś zupełnie innego i na poparcie ma tylko tytuł naukowy. Co to się porobiło… trzeba przekręcić wieszcza: szkiełko i oko silniej mówi do mnie niż mędrca czucie i wiara.

Faktycznie sytuacja wygląda niedorzecznie: alarmy smogowe gnoją metodę palenia zmniejszającą smog zaś naukowcy w najlepszym razie podchodzą jak do jeża, a w najgorszym – straszą kalectwem lub śmiercią. Tymczasem za naszą zachodnią granicą palenie od góry jest podstawowym elementem kampanii informacyjnych prowadzonych na poziomie państwowym i jakoś nikt nie ma z tym problemu. Czyżby tam mieli mniej kumatych naukowców i nikt im nie powiedział, że tak nie wolno palić? 😉

Sytuacja rozjaśnia się gdy zrozumiemy sposób działania instytucji i osób pytanych o opinię nt. palenia od góry, ich cele oraz interesy. Szerzej jest o tym w odpowiedzi na paszkwil PAS, ale tutaj streszczę pokrótce:

  • Alarmy smogowe traktują nas jako ekologów gorszego sortu bojąc się, że możliwość czystszego palenia w kotłach zasypowych podkopie plany uchwał antysmogowych i wymiany kotłów.
  • Naukowcy oraz poważne urzędy nie powiedzą, że palenie od góry jest lepsze i tak należy palić (nawet jeśli tak jest), bo tym samym ściągaliby na siebie ewentualne pretensje tych, którym coś pójdzie nie tak, gdy spróbują samodzielnie rozpalić od góry bez dobrego przygotowania. Co innego gdyby ktoś przyszedł z teczką i poprosił eksperta o opinię na potrzeby dobrze zorganizowanej i sfinansowanej kampanii promującej palenie od góry. Wtedy opinia miałaby zgoła inną treść. Ale nie ma w tym nic dziwnego ani złego! Odpowiedzialność kosztuje. Dlatego proszę nie mieszać z błotem naukowców ostrożnie wyrażających się o paleniu od góry ani nie podawać w wątpliwość ich wiedzy i doświadczenia. Choćby prywatnie nas popierali (często tak jest), to publicznie nie mogą tego samego mówić.
  • Osobna sprawa to IChPW, któremu podkopujemy perspektywy biznesowe związane z „błękitnym węglem„. Trudno żeby pisali o paleniu od góry mniej negatywnie.

Prawdopodobnie nie istnieje stuprocentowe rozwiązanie tych problemów. Nawet gdyby w instrukcjach wszystkich kotłów, które się do tego nadają, znalazła się m.in. metoda rozpalania od góry oraz mielibyśmy wyniki krajowych badań dokumentujące jej pozytywne efekty, to ci, którym wchodzimy w szkodę, zawsze znajdą kija, by nas uderzyć. Dlatego bez sensu byłoby koncentrowanie się na takich wojenkach podjazdowych. Cytując innego klasyka: róbmy swoje, może to coś da, kto wie. I daje. Przytoczę tu komentarz jakich wiele (a i tak zadowolona większość się nie odzywa):

Palę w ten spo­sób węglem i drew­nem drugi sezon grzew­czy w sta­rym nie­ocie­plo­nym, ale z nowo­cze­snymi oknami, domu w jed­nym z gor­szych kotłów jakie są spo­ty­kane (“olsz­tyń­ski” do koksu). Nie ma w nim nawet miar­kow­nika ciągu (cugu), a i tak jestem szczę­śliwy. Zanim odkry­łem ten spo­sób moja rodzina była “nie­wol­ni­kiem” kotłowni. W sezo­nie grzew­czym zawsze ktoś musiał być w domu i bawić się w pala­cza. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, że dom i “palacz” zawsze śmier­dział “sadzami”, bo trak­cie doda­wa­nia opału “piec” kop­cił nie­mi­ło­sier­nie przez drzwiczki do uzu­peł­nia­nia opału. Obec­nie zasy­puję piec węglem typu orzech, na wierzch zasypu war­stwa drewna, na to drewno drobne szczapki roz­pał­kowe, a do pod­pa­la­nia sto­suję roz­pałkę gri­lową stałą (nasą­czone naftą tek­turki. NIE STOSOWAĆ ROZPAŁKI PŁYNNEJ!!! bo płyn ściek­nie w dół zasypu i tam go pod­pali. A palić ma się od góry!). Po tym jak się drewno ini­cju­jące zapłon węgla “roz­bu­zuje” przy­my­kam odpo­wied­nio wszel­kie drzwiczki kotła (jakieś dwa tygo­dnie testów) i mogę zmy­kać do pracy. Kocioł zosta­wiam “samo­pas”. Nikt go nie kon­tro­luje. Po powro­cie z pracy 10 godzin póź­niej mam na kotle jakieś 40*C i doga­sa­jący, wytwo­rzony z wypa­lo­nego węgla, koks. Jeśli jest bar­dzo zimno, to wygar­niam ten żar do ocyn­ko­wa­nej węglarki, zasy­puję świe­żym węglem kocioł, wrzu­cam na wierzch tro­chę dre­wien, na to ten żar wyjęty wcze­śniej, otwie­ram dolne drzwiczki kotła, i kar­mię koty :). W cza­sie kar­mie­nia kotów zasyp znów się roz­pala, po czym znowu przy­my­kam drzwiczki, i zapo­mi­nam o kotle do kolej­nego ranka. (A w domciu miłe cie­pełko) Wszystko faj­nie i cudow­nie. Tylko, że czło­wiek szybko przy­zwy­czaja się do dobrego, i zaczyna pra­gnąć cze­goś jesz­cze lep­szego. 🙂 Dla­tego w przy­szłym roku wymie­niam kocioł na sys­tem spa­la­nia dol­nego. Wów­czas będę mógł dokła­dać opał w trak­cie pale­nia, a efekt tego będzie jesz­cze bar­dziej eko­lo­giczny (nie­na­wi­dzę tego słowa — eko-terroryści sku­tecz­nie mi je obrzy­dzili), eko­no­miczny, i ergo­no­miczny.

Otóż to! Wszyscy mądrzy mówią, że do wygodnego i efektywnego grzania niezbędny jest nowoczesny drogi kocioł i dobrej jakości drogie paliwo. A ty biedaku kiśnij we własnym sosie, przykuty do szufli jak nie chcesz albo nie możesz wziąć kredytu ani dotacji.

Natomiast my za darmo rozdajemy jakby bilety do lepszego świata*. Kto raz zakosztuje palenia bez smrodu i syfu, ten nie tylko poprawi swoją sytuację tu i teraz, ale prędko nabierze apetytu na coś jeszcze lepszego: czy to kocioł dolnego spalania (już jest pierwszy okaz w 5. klasie!), czy to kocioł podajnikowy.

* ale żeby nie był to bilet do tamtego świata, nie można wyjmować żaru z kotła i trzymać go na wolnym powietrzu w kotłowni! Od razu musi być schowany do popielnika! To tak na marginesie.