Miesięczne archiwum: styczeń 2019

W lesie kopcących kominów prawie nikt nie spala śmieci

Mnóstwo ludzi szczerze się dziwi widząc, że węgiel i drewno mogą kopcić tak, że świata nie widać. „A bo my myśleli, że węgiel to się zawsze pali bez dymu a ten smród to musi być ze śmieci” – nierzadko słyszę przy piecu na pokazie od tych, co nigdy lub dłużej nie mieli w ręku szufli.

Ten stereotyp jest mocny, ale już zaczyna się chwiać. Im szybciej runie i wreszcie dotrze do ludzi (zwykłych jak i tych decyzyjnych), że najgorsze i najpowszechniejsze zadymienie to efekty kiepskiego spalania węgla i drewna – tym szybciej będzie można problem zlikwidować. Obecna walka ze śmieciowym chochołem nic nie daje nawet gdy jest prowadzona przyzwoicie, bo z błędną diagnozą nie da się wyleczyć nawet kataru.

Od dawna wiadomo że kontrole nie trafiają w problem

Od lat powtarzam to, co widać w statystykach dowolnych Straży Miejskich, ale nikt tego widzieć nie chce: przytłaczająca większość, zwykle ok. 90% kontroli, wezwanych przecież do wściekle kopcącego komina, nie wykrywa tam spalania odpadów, a więc nie ma za co wystawić mandatu, a więc komin dalej kopci.

W narodzie panuje przekonanie – nie wiadomo skąd wzięte – jakoby dym powstawał tylko ze śmieci albo węgla „złej jakości” (mimo że każdy węgiel w Polsce zawiera w sobie substancje, z których może powstać dym, jeśli nie zostaną spalone). Tak samo myślą od podlaskiego gumna po pałac prezydencki – nie ma nikogo ze stosowną wiedzą i posłuchem, kto by choć próbował to naprostować.

A przecież sprawa jest tak banalna. Dla eksperymentalnej weryfikacji, czy najgorszy syf powstaje ze śmieci, czy z węgla/drewna, wystarczy najprostszy piec, worek węgla, worek śmieci. Jedno i drugie doświadczalnie spalić, porównać efekty – i już wiadomo.
Dawno bym taki eksperyment nagrał, ale znając życie kopalnia odebrałaby go jako oczernianie (he he) węgla, a inni – jako promocję spalania śmieci, skoro pokazuję, że śmieci mniej dymią… 🙂

Nawet najlepszy węgiel i drewno dymią, bo powszechnie spala się je w najgorszy możliwy sposób, który sam w sobie jest przyczyną tegoż dymienia. Tak prosta rzecz a jak trudno się z tym przebić przez fałdy ignorancji i stereotypów.

Nieprawidłowo spalany węgiel sortymentu orzech z kopalni Piast.

Lata lecą a statystyki Straży Miejskich pod tym względem się nie zmieniają. Ba, wraz ze wzrostem liczby kontroli i natężeniem medialnej nagonki, odsetek „trafień” spadaOto sprawozdanie z działalności Straży Miejskiej w Katowicach za 2018 rok:

  • 4429 kontroli, z czego 1000 z wykorzystaniem drona,
  • stwierdzono 150 przypadków spalania odpadów (tak, sto pięćdziesiąt, tu nie zabrakło zera)

Całe 3,4% uciążliwego kopcenia pochodziło z kotłowni, w których spalano także odpady. Oznacza to, że 96% skontrolowanych kotłowni kopci uczciwym węglem i drewnem – i (zazwyczaj) nic się z tym nie robi.

Mimo to autor sprawozdania jest z siebie zadowolony:

Reasumując, w porównaniu do lat ubiegłych pomimo zintensyfikowania działań kontrolnych z użyciem innowacyjnych technik i sprzętu można zauważyć tendencje spadkową w zakresie spalania odpadów. W latach 2009-2014 wykrywalność tego rodzaju wykroczeń oscylowała na poziomie 16-10%, natomiast od 2015 roku do chwili obecnej procent osób spalających odpady wynosi około 5% i wciąż ulega zmniejszeniu.

Tyle się trąbi o spalaniu odpadów, kontrole śmigają, więc nawet ci, co dotąd to robili – rezygnują. I co? I nic – dalej jest las kopcących kominów, bo nie w odpadach jest sedno problemu. Jednak formalnie, w statystykach, wszystko wygląda pięknie.

Czy coś jest nie tak ze skutecznością?

Z całą pewnością kontrole kotłowni nie wyłapują wszystkich spalających odpady. Ale najprawdopodobniej wyłapują większość. Twierdzenie opieram na danych o ilości odpadów „znikających” z systemu gospodarki odpadami w trakcie zimy:

  • Ilość odpadów spalanych w domach jest szacowana różnie, zwykle w granicach 2 milionów ton rocznie.
  • Równocześnie w ciągu zimy przez polskie kotłownie przewala się jakieś 20 mln ton węgla i drewna.

Nie ma siły, aby to odpady były podstawą wsadu w większości palenisk. Choć sam fakt spalania choćby symbolicznych ilości odpadów zasługuje na potępienie, to nie może to drzewo przesłaniać nam lasu – tego, że zasadniczą część wsadu stanowi węgiel/drewno.

To nie jest tak, że kontrola musi złapać delikwenta za rękę trzymającą kalosza, by stwierdzić, że tutaj spala się coś innego niż węgiel czy drewno.

  • tworzywa sztuczne spalane w większych ilościach dosłownie zalewają i zaklejają kocioł, nie da się tego z niczym pomylić,
  • stare meble albo opony pozostawiają stalowe elementy w popiele,
  • również z obserwacji tego, co w kotłowni albo w otoczeniu domu jest nagromadzone, można domniemywać, że tu może być spalane coś mocno niezdrowego – i wciągnąć dany adres na krótką listę do ponownej kontroli za czas jakiś albo wytypować do kontroli popiołu. Kontrole wcale nie muszą odbywać się wyłącznie na podstawie zgłoszenia – mogą być losowe i spontaniczne.

Co ciekawe, kontrole dronami wykrywają jeszcze mniej przypadków spalania odpadów niż te piesze – choć wydawałoby się, że powinno raczej być odwrotnie (gdyby głównym problemem kontroli pieszych było to, że przybywają nie w porę i po fakcie).

Takie efekty kontroli dronem wcale nie są porażką i nie oznaczają, że nie warto dronem latać. W końcu celem kontroli jest zapobieganie spalaniu odpadów – a nie windowanie liczby mandatów. Dron działa bardziej na postrach – wystarczy informacja, że takie kontrole mogą być prowadzone na rejonie w dowolnym momencie, z zaskoczenia – i już u palących odpady powinna się zrodzić wątpliwość, czy to aby warto ryzykować.

Domniemanie winy?

Jakiś czas temu Polski Alarm Smogowy wypuścił raport o stanie systemu kontroli kotłowni. Istotnie, system jest kulawy i ma wiele niedociągnięć, które ten raport trafnie punktuje. Ale jednocześnie autorzy stwarzają i umacniają (oparte tylko na domysłach) przekonanie jakoby tam, gdzie brak jest skutecznych kontroli, ludzie palili głównie odpadami – mimo że statystyki z miejsc, gdzie kontrole działają sprawnie, pokazują coś dokładnie odwrotnego.

Wygląda na to, że wobec domowych palaczy prawo człowieka pt. „domniemanie niewinności” ulega zawieszeniu a nawet odwróceniu – jest domniemanie winy wynikające z samego faktu, że masz kocioł czy piec, więc musisz być kimś bardzo złym. A to bazuje na pogardzie a nie przesłankach merytorycznych.

Naukowa rzetelność nigdy nie była mocną stroną KAS/PAS, wystarczy wspomnieć:

Raport ten należy traktować raczej jako sondaż opinii. Metodologię można streścić jednym zdaniem: popytaliśmy wszystkich, co myślą podobnie – i nam przytaknęli. Raport opiera się bowiem na sondowaniu urzędników jakoś z tematem powiązanych oraz opiniach „internautów”, czyli często ludzi zza firanki, którzy zgłaszają kopcącego sąsiada i nie widzą tego efektów a są święcie przekonani, że skoro kopci, to musi śmieci palić – i stąd się rodzi frustracja i jad, także pod adresem kontrolujących, nawet jeśli ci swoje obowiązki wypełniają rzetelnie a delikwenta nie ma za co ukarać (naturalnie nie zawsze jest tak dobrze z tą rzetelnością i pretensje bywają uzasadnione).

Autorzy zauważają niski procent wykrywalności spalania odpadów w stosunku do liczby kontroli:

Można mieć również spore zastrzeżenie do skuteczności realizowanych kontroli, a więc stosunku liczby przeprowadzonych kontroli do liczby kontroli, które zakończyły się stwierdzeniem wykroczenia. Jest on generalnie bardzo niski i oscyluje wokół wartości 10%

Na tym jednak temat się urywa. Nie wiadomo, dlaczego nazywają to niską skutecznością. Nie przytoczyli żadnych danych, z których można by wnioskować, że w rzeczywistości więcej osób spala odpady, oraz jakie to mogą być liczby. Nie o dokładność zresztą chodzi, ale żeby wytworzyć wrażenie, że przez dziurawy system kontroli przecieka większość przypadków godnych ukarania – wielu sfrustrowanych sąsiadów innego kopcącego sąsiada temu przyklaśnie, święcie nadal wierząc w dogmat „dymią tylko śmieci”.

Nie napiszą przecież, że przyczyną najgorszego dymu i smrodu jest powszechne kopcenie węglem i drewnem, bo ich polityką jest zakłamywanie tych faktów oraz podkopywanie wszelkich prób cywilizowania spalania drewna i węgla.

Oto jeden z przytoczonych w raporcie opisów problemów przy interwencji (pocięty na kawałki w celu skomentowania):

– „5 razy pouczono sąsiada dostał 1 mandat w wysokości 100 zł,

Czyli widocznie za którymś podejściem udało się znaleźć w piecu butelkę albo kapcia.

stwierdzono, że problemem jest nieodpowiednie rozpalanie w piecu.

A więc pod butelką/kapciem były jeszcze ze dwa wiadra węgla i to one największy syf powodowały zazwyczaj.

Zdarzenia udokumentowane szeregiem zdjęć dymu z komina.

Nie miał kto tej osobie wyjaśnić (a może nawet celowo była wkręcana), że dym to nie są automatycznie śmieci a kopcenie węglem i drewnem jest legalne. O tym, dlaczego jest legalne, trzeba by dyskutować z ludźmi, którzy takie normy napisali, że dopuszczono na rynek kopcące pudła. Ale jeszcze dziwniejsze jest dla mnie, że te same osoby, które teraz nasyłają na sąsiada kontrole, musiały przecież widzieć i czuć taki sam syf 10 i więcej lat temu – i wtedy nie robiły wokół tego awantury. Ja wiem, tzw. „wzrost świadomości”, jednak nie mogę przestać się z tego podśmiewać…

Zdradzono personalia osoby zgłaszającej problem, co poskutkowało nieprzyjemnościami ze strony sąsiada wobec mnie. Od tego czasu nie zgłaszam problemów bo nie ma to sensu.”

To jest karygodne, ale niestety – kiedy swój swojego kontroluje – możliwe. Choć nawet bez tego można się łatwo domyślać, kto za sprawą stoi – przecież nie osoba z drugiego końca miasta czy osiedla, ale ten najbliższy sąsiad, na którego zwykle idzie chmura dymu. Od zawsze byłem zdania, że takie tematy powinno się zaczynać rozwiązywać po dobroci, w kulturalnej rozmowie z człowiekiem. No ale nie każdy ma dostatecznie duże cojones.

Raport kończy się opisem dobrych praktyk przy prowadzeniu kontroli kotłowni. O ile te zalecenia są wszystkie razem słuszne, to nie ma tam nic na temat poprawnego palenia węglem i drewnem (nie żebym się spodziewał, że będzie ;)).

System kontroli kotłowni jest kulawy i dziurawy. Piękny, błyszczący, dobrze naoliwiony system – jest potrzebny, ale nie zlikwiduje problemu kopcenia jeśli nie będzie zawierał żadnych propozycji dla osób, które kopcą, choć nie spalają odpadów.

Zmiana zaczyna się od dołu

Bezsens jałowych nalotów na kotłownie najlepiej dostrzegają ci, którzy te kontrole prowadzą. Przybywa miejsc, w których samorzutnie straże miejskie i gminne biorą się za nauczanie ludzi poprawnego palenia. To jest właśnie droga do rozwiązania zasadniczej części problemu kopcących kominów tu i teraz.

Pokaz palenia w Gdyni prowadzony przez tamtejszą Straż Miejską. Fot. Lechosław Dzierżak.

Poniżej – grafika zalecana do intensywnego stosowania w trakcie kolejnych „epizodów smogowych”, kiedy wszyscy zaczynają intensywnie biadolić, że somsiad znowu oponami pali i smog robi.