W Krakowie przyjęto zakaz palenia węglem i drewnem w domowych piecach od 2018 roku. Krakowianie będą mieli czystsze powietrze - i bardzo dobrze, brawa za determinację. Cieszy fakt, że po raz pierwszy w naszym kraju ktoś zwrócił uwagę na problem syfu, jaki trafia do powietrza z domowych kominów.
Źle się jednak stało, że jako jedyne lekarstwo na tę sytuację wymieniany był zakaz palenia węglem. To wina braku wiedzy u każdej ze stron w tej sprawie, kiepskiej oferty rynkowej urządzeń do spalania węgla oraz wadliwego prawa, które nie zna pojęcia norm emisji dla domowych pieców.
Ludzie przyszli i wywalczyli
Historia walki ze smogiem w Krakowie to niezmiernie rzadki w naszym kraju przypadek działań zorganizowanych oddolnie przez niezadowolonych ludzi. Warto to podkreślić, bo wielu myśli, że za tym zakazem stoi rząd w Warszawie. Nie, oni nie mają z tym nic wspólnego. Zakaz wymusił ruch społeczny (Krakowski Alarm Smogowy), a wprowadzony został staraniami Urzędu Miasta i przyklepany przez sejmik wojewódzki.
Początkowo miasto nie brało Krakowskiego Alarmu Smogowego na poważnie i próbowało zbyć byle czym, ale gdy okazało się, że nie ustępują, a nawet jest ich coraz więcej, prezydent Krakowa stanął po ich stronie w dalszym przepychaniu zakazu na szczeblu wojewódzkim.
Początkowo sejmik wojewódzki chciał ograniczyć możliwość spalania węgla tylko do nowoczesnych kotłów węglowych. Niestety prędko okazało się, że prawo nie pozwala na tego typu regulację - można tylko zakazać wybranych paliw w całości. Co też uczyniono dziś, w drugim podejściu.
Niestety zostawiono furtkę dla używania kominków. Taka furtka w polskich warunkach oznacza, że nagle popularność kominków w Krakowie gwałtownie wzrośnie. Nie takie wały Polak robił za okupacji, a niektórym to zostało do dziś.
Zdrowie, Kreml, bieda, lobby
Problem walki ze smogiem w Krakowie często redukowano do prostego schematu: oto młodzi, piękni i bogaci mieszkańcy postanowili wymusić na biedocie grzejącej byle czym dorównanie do ich standardu, by owi bogaci nie musieli kaleczyć sobie nosa wdychaniem smrodów. Nad tym wszystkim wisiało gazowe widmo Putina, bo jak wiadomo jeśli ktoś nie jest za polskim czarnym złotem, to na pewno jest sługusem Moskwy lub chociaż pożytecznym idiotą.
Tymczasem sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Smog w Krakowie istnieje - to nie ulega wątpliwości. Smog powoduje choroby i przedwczesną śmierć setek osób rocznie - to również znajduje potwierdzenie w statystykach. Gorzej o jedno spojrzenie w kwestii sposobów na walkę z syfem w powietrzu. Według sondaży 2/3 mieszkańców Krakowa było za zakazem. To zrozumiałe - każdy chciałby mieć czyste powietrze, ale niech za to płaci sąsiad, a nie ja. Teraz zapłacą wszyscy - w dopłatach z budżetu miasta.
Błędne myślenie wszystkich stron
Niestety debata w sprawie zakazu palenia węglem była raczej okładaniem się po łbach sloganami i najmojszymi racjami. Każda ze stron parła bezpardonowo w kierunku dla siebie korzystnym, bez uwzględniania sytuacji drugiej strony.
Zakaz palenia węglem to jedyna droga? NIE
Zwolennicy zakazu ślepo wierzą, że tylko takie rozwiązanie uratuje sytuację w Krakowie. To wyjście radykalne i kosztowne, ale w skali miasta możliwe. Węgiel wyrzucono choćby z Londynu po katastrofalnym smogu z lat 50. XX w.
Ale czy nie można inaczej poprawić jakości powietrza, nie rezygnując ze spalania węgla? Oczywiście, że można. Trzeba zrezygnować z kopcenia węglem. Większość ludzi nie rozróżnia kopcenia węglem od palenia węglem, bo całe życie widzą kopcący węgiel.
Tymczasem węgiel można spalić czysto. Tak prosta rzecz jak zmiana sposobu rozpalania w starym piecu może niemal całkowicie zlikwidować dymienie. Wystarczy powiedzieć o tym ludziom, dodając że to oszczędność opału, a oni sami zajmą się resztą. Oczywiście niełatwo rozpropagować wiedzę w narodzie, ale czy edukacja obliczona na kilka lat nie dałaby dobrych efektów niskim kosztem?
Oczywiście byłoby to działanie protetyczne, ale darmowe dla palących węglem. Rozwiązaniem właściwym powinno być parcie na wymianę starych pieców na... no właśnie - nie ma na co wymieniać! Nowe piece węglowe kopcą i żrą opał tak samo jak stare, bo nie obowiązują ich żadne sensowne normy efektywności i emisji syfu. Wyjątkiem są kotły podajnikowe, ale nie wszędzie znajdą zastosowanie choćby tylko dlatego, że zajmują one więcej miejsca niż piece zasypowe. Poza tym są 3-4-krotnie droższe od pieców tradycyjnych, nie wspominając o droższym opale do nich (choć z racji wyższej sprawności uzyskane ciepło jest tańsze).
Czyste i efektywne piece węglowe istnieją. Produkują je Czesi i Litwini, nie mówiąc o Europie Zachodniej, ale nasza branża kotlarska tkwi mentalnie i technologicznie w czasach komuny i być może nie obudzi się nawet na swój własny pogrzeb.
Jestem biedny, to mogę truć? NIE
Kontrargumentem biednych ludzi wobec zakazu palenia węglem był lament, że teraz to na pewno umrą z głodu i zimna! Normalnie nie stać ich na węgiel - palą starymi meblami i śmieciami - więc gaz ich dobije. Dlatego w imię litości należy pozwolić im dalej kopcić i truć, bo kopcenie i trucie jest dla nich tanie...
Bieda nie jest wymówką, także w sprawie faszerowania ludzi syfem przez płuca.
Niestety zupełnie nikomu nie zależy, by owi biedni ludzie (no tak, jeśli ktoś pali węglem, to musi być biedny...) mogli faktycznie ogrzewać taniej, nie trując siebie i otoczenia. Czyste palenie węglem jest możliwe, a w dodatku darmowe: wystarczy rozpalić węgiel od góry.
Niestety o tym mało kto wie, więc pytanie o palenie węglem jest powszechnie rozumiane jako dymić węglem czy zakazać węgla. Podczas gdy jest trzecia opcja: palić węglem czysto.
Zasłużony kopniak dla branży węglowej
Największym przegranym w całej sprawie jest branża węglowa - niestety na własne życzenie. Palenie węglem kojarzy się z biedą i syfem, a na stawianie znaku równości lub choćby przybliżenia między słowami węgiel i ekologia nie odważy się nawet największy jajcarz. Co gorsza nikomu z branży nie zależy, by ten wizerunek zmienić! Wydarzenia w Krakowie tylko utrwaliły te stereotypy.
Problemem jest mentalne zacofanie, głównie producentów kotłów. Tuż za naszymi granicami produkuje się kotły proste, ale o lata świetlne odległe na plus od tego, co serwują nam krajowi konstruktorzy. Świat ciągle poszukuje nowych, czystszych i oszczędniejszych technologii spalania, podczas gdy u nas klepane są tanie skrzynie do dymienia węglem, czasem z dodatkiem elektroniki, która tylko ładnie wygląda, a w niczym nie pomaga.
Ludzie kupują skrzynie do dymienia i w nich dymią - tak jak robili to ich dziadkowie i ojcowie. A producenci im w tym pomagają - bo w instrukcji obsługi jest przepis na dymienie, a nie na efektywne palenie. W ten sposób sąsiad palący węglem staje się zakałą okolicy - choćby nie chciał, musi dymić i psuć życie innym.
Okazuje się, że można palić w tych prostackich piecach w miarę czysto, co też na tej stronie próbujemy promować, ale to wiedza do niedawna tajemna. Czy propagowanie wygodnego i czystego sposobu palenia nie powinno leżeć przede wszystkim w interesie producentów kotłów?
Zanim wbiją ostatni gwóźdź
Panowie producenci pieców węglowych - jeszcze nie jest za późno! Przykład Krakowa to dopiero (już) ostrzeżenie - że któregoś dnia może się pojawić Ogólnopolski Alarm Smogowy i wymusić ograniczenia w paleniu węglem na skalę kraju. Nocnik zaczyna się napełniać...
Wasi klienci to nie tylko zakotwiczeni mentalnie w komunie Janusze, dla których syf wszelaki jest naturalnym środowiskiem życia i mają głęboko gdzieś, co leci z ich komina i czym oddychają oraz że ich piec marnuje 3/4 opału, bo tak go zaprojektowano.
To wasza sprawka i wasz problem, że na dźwięk słowa węgiel każdy widzi dymiące kominy, smród dymu w kotłowni, wszechobecny popiół, ciągłe zimno w domu, nocne wstawanie i szuflowanie. A ci, co sami nie palą węglem, traktują kopcącego sąsiada jako zakałę społeczeństwa.
To nie są wady węgla - to wady waszych wyrobów, do których przyzwyczailiście użytkowników na tyle, że mało kto wie, że da się inaczej palić węglem.
Ta sytuacja pociągnie was na dno i zmusi do przebranżowienia na produkcję gwoździ i nakrętek, bo sposób palenia węglem, jaki oferują wasze wyroby, jest nie do zaakceptowania w XXI wieku. Wiernych klientów pewnie nie stracicie, ale - jak pokazuje historia Krakowa - wściekła niepaląca większość może przyjść i zawalczyć o swoje.
Czego potrzeba, by zmienić wizerunek węgla? Prostych pieców, które będą tanie, lecz nie kosztem efektywności, niewymagające obsługi częściej niż dwa razy dziennie, w których nawet przy nieumiejętnej regulacji nie da się kopcić jak z lokomotywy, które będą oferowane w zakresie mocy odpowiadającym potrzebom współczesnych budynków. Zauważcie, że wiele z tych kwestii da się rozwiązać po prostu rozpalając typowego kopciucha od góry. Może czas dawać ludziom instrukcję efektywnego palenia zamiast instrukcji kopcenia?
Niech to zostanie w Krakowie
Wbrew medialnej wrzawie z końca września, ogólnopolski zakaz palenia węglem okazał się póki co faktem medialnym. Tym niemniej Kraków może być inspiracją dla innych miast do podjęcia radykalnych działań.
W skali kraju zakazy nie są rozwiązaniem. Dopłaty również. Zbyt wiele by to kosztowało. Przykładem niech będzie USA. Tam pali się drewnem w takiej skali jak u nas węglem. Ale nikt o zakazywaniu drewna w skali kraju nie myśli.
Tam już 30 lat temu zauważono problem zanieczyszczenia powietrza - nie jako sprawę estetyki, ale przyczynę chorób i przedwczesnych zgonów. Unormowano więc rynek pieców - obowiązują normy emisji dla nowych urządzeń, a starych pieców nie można odsprzedawać gdzie indziej jak na złom. Zakup nowoczesnego pieca premiowany jest ulgami podatkowymi. Prócz tego tamtejszy odpowiednik Ministerstwa Środowiska prowadzi kampanię informującą jak prawidłowo używać pieców na drewno, by palić oszczędnie i czysto. Zabronione jest jakiekolwiek dymienie z komina - to znak nieumiejętnej obsługi pieca, bo konstrukcyjnie są one w stanie spalać drewno bezdymnie.
Tymczasem u nas po staremu dym snuje się po wsiach i miastach. To dym z kominów naszych i sąsiadów. Jeśli chcesz - możesz to zmienić. Rozpalaj w swoim piecu prawidłowo - od góry. Potem wyślij linka do tej strony sąsiadom i znajomym, którzy też męczą się z węglem. Albo wydrukuj i podrzuć ulotkę. To prawie nic nie kosztuje, a ograniczysz w ten sposób szansę, że któregoś dnia Ogólnopolski Alarm Smogowy przyjdzie pod twoje okno wprowadzać zakazy.